• Home
  • O blogu
  • Recenzje książek
    • O książkach
    • Literatura młodzieżowa
    • Fantastyka
    • Romanse
    • Literatura obyczajowa
    • Kryminał/thiller
    • Literatura polska
    • Poradniki
  • Współpraca
  • Moda
    • Stylizacje
    • Porady modowe
  • Lifestyle
  • Polityka Ochrony Prywatności
Kopiowanie zdjęć zabronione! Ikonografiki wykorzystane na stronie pochodzą z serwisu Freepik.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

▪ Mów mi Kate ▪ blog lifestylowo-recenzencki


Celaena Sardothien nie wróci już do kopalni soli. Teraz wiedzie spokojne i wygodne życie na dworze króla Adarlanu jako Królewska Obrończyni. Jednak tytuł zobowiązuje. Musi wypełniać zobowiązania wobec króla, nie tylko ochraniać gości podczas balów i uczt, ale także wypełniać tajne misje, w których musi wykazać się sprytem i umiejętnościami. Jej następnym celem jest Archer Finn-  dawny znajomy z Twierdzy Zabójców. Celeana musi dokonać wyboru i stanąć po jednej ze stron. Czy dziewczyna stanie po stronie Archera sprzeciwiając się woli władcy? A może Finn nie jest tak niewinny jak się jej wydaje? To nie jedyne problemy Celeany. Oko Eleny wiszące na szyi zabójczyni rozbłyska coraz częściej, co oznacza tylko jedno… mroczne i niebezpieczne siły mogące zniszczyć świat.

„Korona w mroku” to kontynuacja fantastycznego pierwszego tomu pt. „Szklany tron”. Opowiada dalsze losy Celaeny Sardothien, która zwyciężyła w turnieju o miano Królewskiej Obrończyni. Sarah J. Maas jest mistrzynią w budowaniu świata, którym urzekła mnie w poprzednim tomie. Wszystkie nowe miejsca są dobrze opisane i z łatwością mogłam sobie je wyobrazić. Autorka wykreowała brutalny świat, w którym rządzi bezwzględny król. Uważa się, że magia zniknęła, jednak ona istnieje i jest bardzo niebezpieczna, o czym Celeana może przekonać się na własnej skórze. W tej części magia staje się ważnym elementem w życiu naszych bohaterów, co niezmiernie mi się spodobało.


Celeana jako Królewska Obrończyni musi wykonywać rozkazy króla. Ale jak to Celeana nie zamierza podporządkować się niczyjej władzy. Gra w niebezpieczną grę z królem Adarlanu i to strasznie mi się podoba. Niech was nie zmyli dziewczyna w zdobnych i drogich sukniach, gdyż pod tą maską kryje się bezwzględna zabójczyni, świetnie władająca mieczem i sztyletami. I właśnie tę jej drugą twarz uwielbiam najbardziej. Autorka w tej części zaserwowała nam kilka ciekawych informacji na temat Celaeny, które zupełnie mnie zaskoczyły. Jednak w książce był pewien moment, że miałam ochotę nią potrząsnąć, aby zastanowiła się co wyprawia. Mimo to Celaena jest jedną z najbardziej fascynujących bohaterek, jakie miałam okazję poznać.

Nie zabrakło także Doriana i Chaola. Wydarzenia związane z Chaolem radowały moje serce i z wypiekami na twarzy czytałam następne rozdziały, aż nastąpił ten moment, który mną wstrząsną. Jak tak można? Otóż to historia kreowana przez Maas, więc można. Kto ma za sobą „Szklany tron” albo „Dwór cierni i róż” to zapewne wie, co mam na myśli. Maas lubi zaskakiwać czytelnika. Postać Doriana ewaluowała. Mężczyzna nie jest już jedynie przystojnym księciem, który spogląda na rządy swojego ojca, stojąc cicho z boku. Stara się działać. Dodatkowo musi stawić czoło dziedzictwu – potężnemu, niebezpiecznemu i zakazanemu.

Maas ma zdolność do kreowania bohaterów, którzy są interesujący a zarazem prawdziwymi. Uwielbiam jej styl pisania. Autorka potrafi wciągnąć mnie w historię, serwując zaskakujące zwroty akcji, aż z trudem udaje mi się odłożyć książkę na bok. W tej części nie zabrakło intryg, zagadek, walk, humoru, a w szczególności gadającej kołatki, czyli Morta. "Korona w mroku" jest idealnym połączeniem ciekawej fabuły i interesujących postaci. Zakończeniem Maas wbiła mnie w fotel, czytałam je z zapartym tchem. Zaintrygowało mnie, aby od razu sięgnąć po kolejny tom 

Wydawnictwo: Uroboros ‖ Rok wydania: 2014 ‖ Liczba stron: 495
Tom: II ‖ Tytuł oryginalny: Crown of Midnight ‖ Ocena: 5/6

Zobacz również poprzednie recenzje:
Tom I:  Szklany tron
Share
Tweet
Pin
Share
6 komentarze

Życie w związku to taka prosta sprawa. Przez cały czas jego trwania wystarczy wspólne zrozumienie swoich wad i pójście na kompromis. Również czasem trzeba przyznać się do błędu i przemyśleć kilka słów w odpowiednim momencie. Ogólnie to nie jest nic takiego, co byłoby ponad ludzki wysiłek i jak dwie strony będą przestrzegać tych zasad to wróżę dużo szczęścia. No chyba, że na horyzoncie pojawia się widmo ponownego przeżycia pięćdziesięciu lat z tą samą osobą, w całkowicie nowej rzeczywistości. I przed takim dylematem stają Grażyna i Ludwik, małżeństwo z naprawdę długim stażem. Wtedy szczęściem jest to, że się nie pozabijają.

Zygmunt Miłoszewski swoją powieścią wywołał wstrząs na polskim rynku wydawniczym. O tej książce było głośno zanim trafiła na półki sklepowe, a obecność autora w mediach głównego nurtu tylko utwierdziła mnie w tym, że ludzie od marketingu muszą być pewni tej książki. Po pierwszych recenzjach widziałem już widoczny podział czytelników, na tych zachwyconych i tych którzy by powiesili autora na najwyższym drzewie we wsi. Czy w obu przypadkach słusznie?

Historia Grażyny i Ludwika to kawał dobrze napisanej fabuły. Widać, że autor przyłożył się budując świat w którym przyszło im żyć. Niesamowicie czułem się gdy czytałem jakimi prawami rządzi się owe miejsce, prezentując szeroki wachlarz osobowości w otoczeniu naszych bohaterów. Bardzo mocno można odczuć, że powieść skupia się na relacjach międzyludzkich, a alternatywna rzeczywistość jest tylko tłem. Ale nie byle jakim, bo autor jest wnikliwym obserwatorem, zgrabnie przemyca nasze zalety i wady narodowe do tej rzeczywistości. I robi to w naprawdę zabawny sposób. Od prostych gagów, słownych przytyków, aż po całe wątki min. w którym Grażyna chce zrobić rewolucje seksualną w konserwatywnej szkole. Nienachalny humor naprawdę jest dużym atutem tej powieści.

Książka posiada niewątpliwy urok, ale z drugiej strony akcja jest trochę rozwleczona. To może być największy zarzut największych fanów autora, przyzwyczajonych do dobrze skrojonego kryminału, bądź powieści szpiegowskiej. Ta inność wynika z takiego charakteru książki, ale cały czas miałem z tyłu głowy inny styl. Pewnie przy kolejnej powieści, zdążę się przyzwyczaić do zmiany. Ale mój największy zarzut to zakończenie, które jest bardzo rozczarowujące. Spodziewałem się naprawdę solidnego zakończenia, po tak pieczołowicie budowanym nastroju i otoczce tajemnicy. 

Oprócz kontrabandy zabawnych zalet i wad narodowych, znalazło się miejsce na drugie dno. Ono jest bardziej gorzkie i zmusza do refleksji, że nasza tożsamość narodowa zawsze będzie rozdarta, czy to pod okupacją jednokolorowej flagi, czy trójkolorowej. Nie ma znaczenia, co jest dobre dla nas, ale jaki interes ma drugie mocarstwo. 

Podsumowując jest to słodko-gorzka powieść, która pod płaczem perypetii Grażyny i Ludwika, przemyca prawdę o Polsce i Polakach. Autor naprawdę dużo zaryzykował wychodząc ze swojej strefy komfortu powieści kryminalnych. U mnie książka nie wzbudziła nadmiernego zachwytu, jest dobra, ale ma kilka wad. Z drugiej strony nie piętnowałbym autora, za to że spróbował czegoś innego. I przy okazji, na długo zanim poznaliśmy książkę, autor pokazał nam jak łatwo nas podzielić. Tak jak zawsze.

Pozdrawiam
Emil Śmistek

Za możliwość przeczytania książki dziękujemy  

Wydawnictwo: W.A.B. ‖ Rok wydania: 2017 ‖ Liczba stron: 480
Ocena:  4/6
Share
Tweet
Pin
Share
9 komentarze

Nie samą książką człowiek żyje. Czasem trzeba też wybrać się na jakiś film. Tegoroczna jesień, choć deszczowa i ponura, obfituje w gorące premiery. Dwie z nich miałam przyjemność obejrzeć. A jeszcze w tym miesiącu wybieram się na Ligę Sprawiedliwości. Nie przedłużając zapraszam was do przeczytania krótkich recenzji.



Zwiastun "Pierwszego śniegu" (film na podstawie książki Jo Nesbø) zmroził mi krew w żyłach. Zaraz po obejrzeniu wiedziałam, że muszę zobaczyć film w kinie. Tydzień później siedziałam już na sali kinowej i czekałam na ciarki i krwawe morderstwa...

Harry Hole prowadzi skomplikowane śledztwo. Wraz z nadejściem zimy ginie kolejna kobieta. Detektyw boi się, że do miasta powrócił seryjny morderca. Z pomocą znakomitej rekrutki Katrine zaczyna łączyć stare sprawy kryminalne z nowymi brutalnymi zdarzeniami. Michael Fassbender wciela się w detektywa Harry’ego Hole, który podejmuje się śledztwa.

Pierwszy śnieg jest niezaprzeczalnie krwawy, gdyż nie brak scen przedstawiających dekapitacje kończyn, jednak montaż okazał się chaotyczny. Mamy Harry’ego i Katrine. Zagłębiają się w ciąg mrożących krew w żyłach zabójstw, jednak w pewnym momencie wszystko zaczyna wymykać się spod kontroli- zarówno śledztwo jak i sam film. Nowe wątki mnożą się na potęgę by potem zginąć gdzieś w śnieżnej zaspie. Niestety do tej pory w filmie nie zrozumiałam całej akcji z Arvem Stopem. Być może muszę obejrzeć film ponownie, albo sięgnąć po książkę. Scena finałowa trzymała w napięciu, lecz zabrakło mi w niej istotnych do kryminałów szczegółów- a mianowicie wyjaśnień dotyczących motywów mordercy oraz dlaczego działał tak, a nie inaczej. Mimo to film oglądałam z przyjemnością i chciałabym zobaczyć Fassbendera ponownie w roli Harry’ego.


Thor: Rangarok był moim obowiązkowym filmem w tym roku. Na takiego Thora warto było czekać! Thor zostaje uwięziony po drugiej stronie wszechświata. Osłabiony i pozbawiony młota musi znaleźć sposób, by powrócić do Asgardu i powstrzymać bezwzględną Helę. Przedtem jednak musi stanąć do gladiatorskiego pojedynku na śmierć i życie z niesamowitym Hulkiem

Thor: Ragnarok na tle swoich poprzedników wyróżnia się humorem i akcją. Chris Hemsworth w roli Thora skradł moje serce, rozśmieszył do łez, do tego stopnia, że po wyjściu z kina chciałam kupić bilet na kolejny seans i obejrzeć film ponownie. Hemsworth wciela się w potężnego lecz nieco nierozgarniętego i zarozumiałego boga piorunów, który jest moją ulubioną postacią z uniwersum Marvela.

W filmie mamy tradycyjnie Lokiego, który w najmniej prawdopodobnym momencie potrafi obrócić się przeciwko bratu, Helę- silną i bezwzględną antagonistę, Doktora Strange’a oraz Korga, który próbował przeprowadzić rewolucję, ale wydrukował za mało ulotek informacyjnych. Zawiodłam się na postaci Heli. Miała być przerażająca, żądna zemsty, bezwzględna i mordercza, a okazała się mało straszną postacią. Ragnarok łączy dobrą grę aktorską, akcję i porządną dawkę humoru już od pierwszej minuty filmu.Na pewno obejrzę go jeszcze nie raz.



"Ponad wszystko", czyli ekranizacja książki o tym samym tytule kusiła mnie już od czasu premiery, jednak mało przychylne opinie kinomaniaków sprawiły, że zrezygnowałam z wizyty w kinie. Czy faktycznie film jest tak kiepski? A może widzowie mieli wygórowane oczekiwania?

"Ponad wszystko" to przede wszystkim historia miłosna Maddy (Amandla Stenberg) i Olly’ego (Nick Robinson). Dziewczyna cierpi na osłabienie układu odpornościowego, który uniemożliwia jej opuszczenie domu, ponieważ proste wirusy mogą ją zabić. Żyje w odosobnieniu, pisze recenzje książek, konstruuje makietę. Pewnego dnia do domu obok wprowadza się nowa rodzina, w tym także Olly. Okno pokoju Maddy wychodzi dokładnie na okno pokoju chłopaka. Wymieniają się numerami telefonów i zaczynają ze sobą korespondować. W końcu między tą dwójką rodzi się uczucie.

"Ponad wszystko" od pierwszej chwili skojarzyło mi się z filmem z 2001 roku pt. "Balonowy chłopak", dlatego historię nie uważam za oryginalną, jednak postanowiłam obejrzeć film. Spodobał mi się  pomysł na zaprezentowanie wymienianych przez bohaterów wiadomości tekstowych. Była to dość oryginalna scena w filmie. Jak to w historii miłosnej bywa, musi być romantyczna scena, która zbliży naszą dwójkę bohaterów. I w tym przypadku nie było inaczej. Maddy i Olly wyruszają na Hawaje, gdzie spędzają cudowne chwile. Jest romantycznie i słodko. Na koniec Maddy dowiaduje się prawdy, która zmienia jej życie. Choć nie czytałam książki to już na samym początku wiedziałam jak to się skończy, dzięki filmowi "Balonowy chłopak".

Postać Maddy i jej choroba została zobrazowana obszernie, aczkolwiek postać Olly’ego  potraktowano po macoszemu. Co przyciągało go do Maddy? Jaki był? Czym się interesował? Nie wiem. Film zbiera różne oceny. Dla mnie była to ciekawa produkcja, osadzona w młodzieżowym klimacie. Nie miałam do niej ogromnych oczekiwań. Nie spodziewałam się ekranizacji, która rozbroi mnie emocjonalnie i zapadnie w pamięć. To film na jeden wieczór, który można obejrzeć dla przyjemności, albo z nudów.
Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze
Karin Slaughter dobra córka recenzja

Dwadzieścia osiem lat temu szczęśliwe życie Charlotte i Samanthy zostało brutalnie zakłócone, przez napad na ich dom.Na oczach nastoletnich córek zostaje zastrzelona ich matka, a one skazane na pewną śmierć. Charlie ma szczęście i udaje się jej uciec, ale Sam… zostaje postrzelona i zakopana żywcem. Ten dzień zmienił życie sióstr Quinn . Wstrząsające wydarzenie zniszczyło więzi rodzinne a każda z sióstr obrała inną drogę. Samantha wyjechała do Nowego Jorku, gdzie robi karierę. Chciała być jak najdalej od miejsca, które przywołuje bolesne wspomnienia. Charlotte zaś pozostała w rodzinnym Pikeville wraz z ojcem, gdzie prowadzi kancelarię adwokacką. Spokojne życie w Pikeville znów zostaje zakłócone.... Dochodzi do strasznej tragedii, która wstrząsa lokalną społecznością. Charlotte jest świadkiem dwóch brutalnych morderstw. Kobieta angażuje się w sprawę, nieprzypuszczająca, że odkryje szokującą prawdę o zbrodni, która prawie trzydzieści lat temu zniszczyła jej rodzinę.

Karin Slaughter jest amerykańską autorką powieści kryminalnych i thrillerów. Ma na swoim koncie serię z Willem Trentem (8 tomów) oraz cykl "Hrabstwo Grant" (6 tomów). Mimo tak sporego dorobku, "Dobra córka" była moją pierwszą książką tej autorki, którą miałam przyjemność przeczytać.

Slaughter od razu wciągnęła mnie w swoją historię. Autorka rozpoczyna „Dobrą córkę” mocnym akcentem, przedstawiając dramatyczne i wstrząsające wydarzenia, od których wszystko się zaczęło. Następnie akcja staje się spokojniejsza, ale wypełniają ją domysły i przypuszczenia. Kolejny mocny akcent otrzymujemy na koniec, gdzie na czytelnika czekają zaskakujące i szokujące zwroty akcji.

Rasty Quinn jako prawnikiem zajmował się sprawami handlarzy narkotyków, włamywaczy, zlodzi aut, innymi słowy ludzi o szemranej reputacji. Otaczał się niebezpiecznymi ludźmi, podejmując tym samym ogromne ryzyko, które pewnego dnia zgubiło go. Sprowadził nieszczęście na swoją rodzinę. Jego żona zginęła, a Sam ocalił jedynie cud. Dziewczyny poszły w ślady ojca, jednak tragedia nadszarpnęła ich więzi rodzinne i sprawiła, że Samantha opuściła Pikeville, odcinając się od rodziny. Wydarzenia feralnego dnia odbiły się na jej psychice i zdrowiu. Charlie także pragnie odciąć się od przeszłości, jednak nie tak łatwo zapomnieć o wydarzeniu sprzed lat. Ono nadal jest żywe. Jednak wydarzenia, których jest świadkiem sprawiają, że musi wrócić do najgorszego dnia w życiu, gdy była świadkiem aktu okrucieństwa wobec matki i siostry i stawić mu czoło. Czy kobieta raz i na zawsze zdoła uporać się z demonami przeszłości? Charlie i Sam są zdecydowanie  oryginalnymi i najciekawszymi postaciami. Ich inteligencja i siła są godne podziwu, a autorka dobrze oddała  towarzyszące im emocje

„Dobra córka” to dobry thriller psychologiczny, opowiadający przede wszystkim historię rodziny, która stara się uporać ze swoją mroczną i tajemniczą przeszłością. Strona po stronie, Slaughter opowiada i metodycznie rozwija szokującą historię dwóch sióstr, ukazując przerażającą przeszłość, która zarówna je łączy, jak i dzieli. Teraz muszą połączyć siły, aby razem zamknąć ten ciężki rozdział w swoim życiu. Autorka napisała ciekawą i odważną powieść, w której klimat niepokoju oraz niebezpieczeństwa towarzyszył mi aż do ostatniej strony.

Za egzemplarz dziękuję
Wydawnictwo: HarperCollins Polska ‖ Rok: 2017 ‖ Liczba stron: 560
  Tytuł oryginalny: The Good Daughter ‖ Ocena: 4/6
Share
Tweet
Pin
Share
6 komentarze

Szaro, buro i ponuro. Jesień to dość kontrowersyjna pora roku. Można ją kochać, albo nienawidzić. Gdy za oknem szaro, mokro i wietrznie to zaliczam się do tej drugiej grupy osób. A w tym roku jesień, zwłaszcza w takim wydaniu, towarzyszy nam niemal każdego dnia. Taka pogoda sprzyja złemu samopoczuciu, zniechęceniu i apatii. Jesienna chandra drepcze cicho za naszymi plecami, aby któregoś dnia wyskoczyć i zaatakować.

Niestety ostatnio przygnębienie i ogólny brak motywacji dopadł i mnie. Spowodowała to codzienna rutyna. Do pracy lub na uczelnie jadę już gdy słońce nieśmiało pojawia się na niebie. W murach budynku  spędzam zazwyczaj sześć lub siedem godzin, a gdy go opuszczam to przeważnie witają mnie ostatnie promienie słońca (o ile w ogóle było). Zanim się zorientuję, senne powieki informują, że najwyższa pora iść spać. Następny dzień i kolejne wyglądają identycznie. A gdy przychodzi weekend, no cóż… zazwyczaj deszczowa aura zatrzymywała mnie w domu, zmęczenie wywołane ciężkim tygodniem brało górę i ostatecznie dzień kończyłam przed telewizorem.

Macie podobnie? Możemy zawdzięczać to  braku słońca, które jest odpowiedzialne za produkcje witaminy D. Jej niedobór zwiększa ryzyko zachorowania na depresję i powoduje wzmożoną senność. To właśnie w okresie jesiennym najczęściej cierpimy na "nic mi się nie chce". Jak można poradzić sobie z taką sytuacją?


Wypisanie myśli

Zniechęcenie odbija się na naszej produktywności. Wiele rzeczy odkładamy na później, w ostateczności toniemy wśród rzeczy niedokończonych i nierozpoczętych. W głowie kłębią się myśli, plany i zadania, które chcielibyśmy zrealizować. Rozwiązaniem jest wypisanie ich na kartce i uporządkowanie według ważności, aby nie zaprzątały naszej głowy. Potem warto nanieść je na grafik i wykonywać stopniowo, jedna po drugim.

Relaks

Być może senność i apatia wynikają po prostu ze zmęczenia. Poświęć jeden wieczór wyłącznie sobie. Weź gorącą kąpiel, zaparz aromatyczna herbatę, albo przygotuj gorącą czekoladę i zrelaksuj się czytając książkę (polecam sięgnąć po "Dożywocie" albo "Psiego najlepszego") albo oglądając film, najlepiej komedię, która wywoła uśmiech na twojej twarzy.

Sprzątanie

Czysty dom to czysty umysł. Bałagan działa niekorzystanie na nasze samopoczucie, nie pozwala skupić się nam na pracy. Jeśli chcesz zwiększyć swoją efektywność to najpierw oczyść swoje otoczenie. Zacznij od miejsca pracy. Gdy na biurku znajdują się tylko niezbędne przedmioty szybciej i łatwiej wykonasz swoją pracę. Dodatkowo możesz zadbać o odpowiednią atmosferę. Postaraj się, aby ponura jesień gościła wyłącznie za oknem a nie w domu. Zadbaj o oświetlenie i kolorowe dodatki, które ożywią pomieszczenie.

Czekolada

To najłatwiejszy i najprzyjemniejszy sposób na jesienną chandrę. Już teraz wyskocz po tabliczkę gorzkiej czekolady (ale nie przesadzaj z ilością ;)). To najlepsze lekarstwo na smutki, które wyzwoli hormony szczęścia.

Suplementacja i dieta

Gdy słońca mamy jak na lekarstwo, warto pomyśleć o wzbogaceniu swojej diety w witaminę D. Najwięcej witaminy znajduje się w tłustych rybach (łosoś, węgorz), w mniejszych ilościach także w mleku, jajach, żółtym serze, sardynkach, śledziach. Jeśli chodzi o suplementy, to najlepiej sięgnij po tran.

Jak wy radzicie sobie z jesienną chandrą?
Share
Tweet
Pin
Share
8 komentarze
Dwór skrzydeł i zguby, A Court of Wings and Ruin

Feyra powraca do Dworu Wiosny, aby prowadzić śmiercionośną i przewrotną grę. Musi udawać, aby uzyskać informacje o poczynaniach Tamlina oraz potężnego i bezlitosnego króla Hybernii. Krainie fae znów grozi niebezpieczeństwo. Jeden błąd dziewczyny może zniszczyć Prythian. Wojna jest nieunikniona, a Feyra musi zdecydować komu może zaufać. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Do czego posunie się Feyra? Niebawem dwie armie zetrą się w krwawej, bezwzględnej i nierównej walce o władzę…

Feyra i Rhysand dołączyli już dawno do grona moich ulubionych bohaterów książkowych i z przyjemnością sięgnęłam po kolejny tom serii, aby poznać ich dalsze losy.  Już przy recenzji poprzednich tomów wspomniałam, że lubię w literaturze silne i niezależne kobiety, a Feyra idealnie wpasowuje się w ten wizerunek. Poznaliśmy ją jako śmiertelniczkę, gotową stawić czoło nieśmiertelnej kobiecie, która zniewoliła cały Prythian. Udowodniła, że drzemie w niej siła i potęga, konsekwentnie dążyła do celu i odważnie stawiała czoło problemom. Teraz prowadzi śmiertelną grę, od której zależą losy jej krainy, gdyż wojna nadchodzi i jest nieunikniona. W tej części główna bohaterka jest o wiele bardziej bezwzględna i przebiegła niż dotychczas, co niezwykle mi się spodobało.

Na kartach powieści pojawiają się także dobrze nam znani i lubiani bohaterowie Dworu Nocy, którzy już w poprzednich częściach urzekli mnie swoim charakterem i siłą. Za to zabrakło mi Luciena. Wprawdzie pojawiał się, ale uważam, że autorka powinna poświęcić tej postaci trochę więcej uwagi. Tamlin jest doskonałym przykładem postaci, do której moje podejście zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jako, iż w „Dworze cierni i róż” wydawał mi się ciekawą postacią i nawet go polubiłam, tak w następnych tomach miałam ochotę nim potrzasnąć. Moje oczekiwania co do tej postaci były zupełnie inne.

Akcja w pierwszej połowie książki jest dość miarowa, jednak w żaden sposób nie nudzi. W drugiej części powieści mamy jeszcze więcej emocji i napięcia i tak aż do samego końca. Maas jest nieprzewidywalna i za to uwielbiam jej twórczość. Krwawa i bezwzględna wojna jest nieunikniona. Mamy knucia, intrygi i knowania. Najlepszą częścią jest bitwa, którą autorka wykreowała perfekcyjnie. Z ogromnym trudem odkładałam książkę na półkę, bo jak wiecie, nie samymi książkami człowiek żyje.

Sarah J. Maas zaserwowała nam razem ponad 2100 stron fantastycznej rozrywki, barwnych postaci, niebezpiecznego świata pełnego intryg i kłamstw oraz mrocznych i przebiegłych nieśmiertelnych. Nie zabrakło emocji, scen pełnych romantycznych uniesień, przelanej krwi, trudnych decyzji i wyborów. Sarah J. Maas w „Dworze skrzydeł i zguby” wprowadziła nowych bohaterów oraz wątki, a niektóre z nich pozostawiała nierozwinięte. Mam nadzieję, że pisarka nie zostawi nas z kacem książkowym i wykorzysta to w jakiś opowiadaniach, gdyż nie chce mi się wierzyć, że Maas skończy historię wyłącznie na trzech tomach.

Podsumowując „Dwór skrzydeł i zguby” to książka godna swoich poprzedniczek. Sarah J. Maas zaserwowała bardzo dobrą historię, przepełnioną akcją, intrygami, brutalnością i świetnymi bohaterami, która wciągnęła mnie od początku aż do samego końca.  Feyra i Rhysand już na zawsze pozostaną w moim sercu. Myślę, że do serii wrócę jeszcze nie raz. A tych z was, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać tej historii zachęcam, aby po nią sięgnąć.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję

Wydawnictwo: Uroboros ‖ Rok wydania: 2017 ‖ Liczba stron: 845
Tom: III ‖ Tytuł oryginalny: A Court of Wings and Ruin ‖ Ocena: 5/6

Zobacz również poprzednie recenzje:
Tom I Dwór cierni i róż
Tom II  Dwór mgieł i furii

Share
Tweet
Pin
Share
4 komentarze

Emilia jest przeciętną piętnastolatką, która stara się nie wyróżniać. Pewnego dnia wracając w towarzystwie najlepszych przyjaciół- Albanem i Linusem, spotyka na swojej drodze żebrzącą, starszą kobietę, która wypowiada oskarżycielskim tonem tajemnicze słowa „Nadchodzi horror vacui. I znajdzie was”. Tuż po tym niepokojącym spotkaniu, Emi ma dziwny sen, w którym towarzyszy jej tajemniczy chłopak o turkusowych włosach z pryzmatem na szyi. Dziewczyna uwiecznia go na rysunku. Następnego dnia doznaje szoku, gdy w szkole spotyka chłopaka ze snu. Okazuje się być nim Noa, który wraz z siostrą Pi przeprowadził się do Danii. Czy to zwykły zbieg okoliczności? A może nie?

Nanna Foss to nowe nazwisko na polskim rynku wydawniczym. Serią „Spektrum” zaskarbiła sobie serca czytelników w Danii. Teraz jej seria zawitała do Polski. Czy jej książka zaskarbiła sobie także moje serce?

Powieść liczy sobie ponad 500 stron i przyznam się, że przeczytałam je niezwykle szybko i ani na moment nie doznałam nudy. Początkowo historia toczy się dość leniwie i przedstawiona jest z perspektywy Emi. Autorka pozwala poznać nam bohaterów, każdego z osobna, a potem krzyżuje ich drogi. I właśnie wtedy historia nabiera tempa. Bohaterowie odkrywają w sobie paranormalne moce, które zarazem ich fascynują i przerażają. Ich życie wcale nie wygląda lepiej. Wręcz przeciwnie. Grozi im duże niebezpieczeństwo, którego doświadczają na własnej skórze. W historii pojawił się także watek zagadkowego morderstwa, które mam nadzieję autorka rozwinie w następnych częściach.

„Spektrum Leonidy” to historia szóstki nastolatków, których życie na zawsze odmienił jeden wieczór. W niewyjaśniony sposób otrzymują paranormalne zdolności. Aby zrozumieć co im się przydarzyło, muszą razem współpracować. Autorka wykreowała barwne postaci, a każdy z bohaterów jest inny. Emi to niepozorna nastolatka, która nie wychyla się na lekcjach, jednak w chwilach grozy potrafi zachować trzeźwy umysł. Linus to chłopak z temperamentem posiadający ogromną wiedzę, wykraczającą ponad szkolny program. Jego brat Alban jest niewidomy, lecz wydaje się być najbardziej dojrzały z nich wszystkich. Adrianna to typowa kujonka, która stara się sprostać wymaganiom matki. Bliźnięta zaś stanowią kontrast. Noa to typowy niegrzeczny chłopiec, arogancki i bezczelny, lecz dąży do odkrycia prawdy. Pi - dziewczyna o ognistym temperamencie z dredami. Ich przygody osadzone są w realiach duńskiej szkoły, które przewijają się na kartach powieści. To dzięki tak barwnej grupie postaci, książka nie jest nudna.

Pomysł na fabułę wydaje się banalny. Czy nie było już seriali i książek, gdzie główni bohaterowie otrzymują paranormalne zdolności? Było ich pełno, ale to nie zmienia faktu, że uwielbiam ten klimat! Jednak co do tej serii mam przeczucie, że nie będzie ona wcale taka banalna. Nie zdradzę wam jakie zdolności otrzymali bohaterowie, bo zachęcam was, abyście sami o tym przeczytali. Nanna Foss stworzyła książkę z gatunku Young Adult opowiadającą o przyjaźni, miłości i życiowych wyborach. Bohaterowie otrzymują niezwykłe zdolności oraz możliwość podróżowania w czasie, jednak wiąże się to też z niebezpieczeństwem, które na nich czyha. Lekki i przyjemny język oraz interesująca historia sprawiły, że szybko przewracałam strony, aby dowiedzieć się co będzie dalej. Jestem niezwykle ciekawa kontynuacji serii, po którą na pewno sięgnę.

Za egzemplarz dziękuję

Wydawnictwo: Driada ‖ Premiera: 13.11.2017 ‖ Liczba stron: 544
Tom: I ‖ Cykl: Spektrum ‖ Tytuł oryginalny: Leoniderne
Ocena: 6/6

Share
Tweet
Pin
Share
6 komentarze
A Thousand Pieces of You, review of A Thousand Pieces of You

Marguerite Caine jest córką słynnej pary naukowców, którzy dokonują przełomowego odkrycia w dziedzinie fizyki. Firebride to rewolucyjna technologia zamknięta w medalionie, pozwalająca na przeskakiwanie pomiędzy wymiarami. Ich wynalazek może zrewolucjonizować naukę. Niestety ojciec Marguerite ginie w wypadku. Podejrzanym staje się asystent Paul, który skradł Firebride'a i uciekł do innego wymiaru. Marguerite nie zamierza pozwolić, by człowiekowi, który zniszczył jej rodzinę, uszło to na sucho. Wyrusza w pościg za Paulem do alternatywnych wszechświatów, za każdym razem przeskakując do innej wersji samej siebie. Do jakich miejsc trafi Meg i czy uda jej się dorwać mordercę ojca?

Alternatywne światy to pierwsza rzecz, która skusiła mnie, aby sięgnąć po „Tysiąc odłamków ciebie”. Pomysł od razu skojarzył mi się z serialem The Flash, w którym Barry Allen także podróżuje do alternatywnych światów. Jednak w przeciwieństwie do znanego mi serialu, w książce przeskakiwanie odbywa się za pomocą zaawansowanej technologii ukrytej w małym medalionie. Bohaterowie wstępują w ciała swoich alternatywnych wersji, zachowują własne wspomnienia i świadomość, lecz istnieje niebezpieczeństwo utknięcia w ciele siebie z innego wymiaru, gdy przyrząd zostanie zniszczony bądź gdy nie dokona się "przypomnienia". 

Marguerite trafia do rozwiniętego technologicznie Londynu, gdzie prowadzi się holograficzne rozmowy telefoniczne, a komputer ukryty jest w bransolecie. Innym razem jest to Rosja a władzę sprawuje car. Gdzie jeszcze trafiła główna bohaterka? Tego wam nie zdradzę, bo najlepiej o tym przeczytać. Uważam, że Claudia Gray w ciekawy sposób przedstawiła wykreowane wersje znanego nam świata, ale nie do końca wykorzystała tkwiący w nich potencjał, skupiając się na rozterkach miłosnych głównej bohaterki. Oprócz Marguerite poznajemy także Theo oraz Paula, asystentów pracujących z rodzicami dziewczyny. Autorka pozwala poznać nam ich bliżej poprzez wspomnienia, do których Marguerite często wraca.

Historia nawiązuje także do miłości. Nie tylko tej romantycznej, do drugiej osoby, będącej bratnią duszą, którą poszukuje się przez długi czas, ale także do miłości w rodzinie. Dziewczyna jest związana blisko ze swoimi rodzicami, co możemy zauważyć, gdy bohaterka często ich wspomina. Nie może znieść, że osoba, której wszyscy zaufali, dopuściła się zbrodni. W imię miłości do ojca wyrusza w pogoń za jego mordercą.

Niektóre wydarzenia w książce mogłam z łatwością przewidzieć, ale były też takie, które mnie zaskoczyły. Jednak liczyłam na bardziej skomplikowany wątek kryminalny, który niestety zniknął gdzieś w tle, przyćmiony przez wątek romantyczny. I tu pojawia się ten nieszczęsny trójkąt miłosny, często znienawidzony przez czytelników. Przeze mnie też, ale jakoś w tym przypadku, aż tak bardzo mnie nie drażnił.

„Tysiąc odłamków ciebie” łączy ze sobą science-fiction oraz romans. To książka skierowana głównie do młodzieży, ale polecam ją także starszym czytelnikom, którzy chcą przeżyć podróż do alternatywnych wymiarów. Mimo drobnych wad książka przypadła mi do gustu, serwując ciekawą i oryginalną historię, gdyż jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim w literaturze. Na pewno sięgnę po kontynuację.


 Za egzemplarz dziękuję



Wydawnictwo: Jaguar ‖ Rok wydania: 2017 ‖ Liczba stron: 366
Tom: I ‖ Cykl: Firebird ‖ Tytuł oryginalny: A Thousand Pieces of You
Ocena: 4,5/6

Share
Tweet
Pin
Share
5 komentarze
  
wydawnictwo kobiece, psiego njlepszego

Jeden telefon wywrócił życie Josha do góry nogami. Kilka minut później przed jego domem parkuje samochód, z którego wysiada jego sąsiad Ryan z psim towarzyszem. Mimo sprzeciwów Josha, Ryan podrzuca mu pod opiekę ciężarną suczkę- Lucy i odjeżdża z piskiem opon. Josh do tej pory prowadził spokojne życie samotnika, pracował w domu, prowadził telekonferencje i stał się mistrzem dań z mikrofalówki. Teraz przyjdzie mu się zmierzyć z nowym wyzwaniem, jakim jest Lucy, gdyż mężczyzna nigdy wcześniej nie miał psa. Mimo braku doświadczenia i początkowej niechęci, Josh nie potrafi oprzeć się brązowym i pełnym czułości oczom ciężarnej suczki. Przygarnia ją pod swój dach. Wkrótce nie tylko musi opiekować się Lucy, ale także piątką niesfornych szczeniąt. Josh szuka pomocy w schronisku, gdzie poznaje Kerri. Kobieta uczy go opieki nad zwierzakami i razem przygotowują je do świątecznego programu adopcyjnego. Z czasem Josh przywiązuje się do swoich czworonogów, jednak prawo zezwala na trzymanie jedynie trzech psów na swojej posesji. Czy mężczyzna jest w stanie rozstać się ze swoimi pupilami, które nieoczekiwanie wdarły się do jego życia i zmiękczyły serce?

Josh to sympatyczna postać, choć momentami jego nieporadność bywała rozbrajająca, gdy na początku opieki nad psiakami i Lucy, z każdym drobnym problemem dzwonił po radę do weterynarza (nawet wtedy gdy suczka na chwilę odeszła od psiaków). Jednak mimo początkowych oporów okazał się dobrym opiekunek czworonogów, które wywróciły jego życie do góry nogami. Tak jak Josh, ja także pokochałam Lucy i jej szczeniaki. A Lucy obdarzyła go zaufaniem i bezwarunkową miłością. Przypomniały mi się czasy, gdy sama miałam tak cudowną i słodką ekipę. Za każdym razem gdy szczenięta rozrabiały poznając otaczający je świat moje serce radowało się, a na twarzy gościł szeroki uśmiech. Kerri jest przeciwieństwem Josha. Twardo stąpa po ziemi, kocha zwierzęta i wie czego chce. Jednak czy tych dwoje znajdzie wspólny język i połączy ich coś więcej niż miłość do niezgrabnych czworonożnych pociech?

W. Bruce Cameron autor bestsellerowej książki „Był sobie pies” zaserwował czytelnikom kolejną świetną historię, przepełnioną momentami, które ścisną wasze serca oraz takimi, które wywołają uśmiech na twarzy. „Psiego najlepszego. Był sobie pies na święta” to pozytywna historia z rozbrykanymi szczeniętami w tle, które pokochasz od pierwszej strony. Autor pokazuje ile szczęścia mogą wnieść do naszego życia czworonogi, ale jednocześnie ukazuje ciemną stronę posiadaczy zwierząt, dla których ukochany pupil staje się balastem i bez wyrzutów sumienia starają się go pozbyć.

„Psiego najlepszego. Był sobie pies na święta” to lekka i przyjemna opowieść, idealna na długie wieczory oraz jako prezent dla miłośników psów i nie tylko. A dla wszystkich fanów twórczości W. Bruce Camerona to pozycja obowiązkowa.

Za egzemplarz dziękuję



Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece ‖ Rok wydania: 2017 ‖ Liczba stron: 296
Tytuł oryginalny: Dogs of Christmas ‖ Ocena: 5/6

Share
Tweet
Pin
Share
14 komentarze

Gdy oglądam ekranizację jakiejś powieści, bardzo często młodzieżowego bestsellera, wyobrażam sobie co przeżywał reżyser, który podjął się tak karkołomnego zadania. Z pewnością przyświecała mu myśl, jak zadowolić miłośników kina i za razem miłośników powieści. Czy stworzyć dzieło które będzie uniwersalne? Czy może stworzyć film dla wąskiej grupy odbiorców? I tak źle, i tak niedobrze.
Na dłoni jednej ręki mogę policzyć świetne przeniesienie prozy na srebrny ekran. Większości są to produkcje młodzieżowe, na jedno kopyto, stworzone na zarobienie jeszcze większej ilości pieniędzy. A wszystko zaczęło się niewinnie.

Był rok 2008, gdy do kin trafi „Zmierzch”. Tłumy nastolatek (i nastolatków ciągniętych przez swoje drugie połówki) szturmem zdobyły sale kinowe na pierwszą część sagi o wampirach. I to był znak, dla reszty wytwórni filmowych, które masowo zaczęły wykupywać prawa do adaptacji powieści młodzieżowych. I jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać ekranizacje książek, czy to o wampirach („Akademia wampirów”, „Piękne istoty”), czy to w konwencji antyutopii, którą modę zapoczątkowały „Igrzyska Śmierci”, czy nawet fantasy („Percy Jackson”, „Miasto kości”). W tekście skupiłem się na kilku tytułach, które najbardziej zapadły mi w pamięć, te najlepiej i najgorzej nakręcone. Ponadto wybrane tytuły porównałem z książkowym pierwowzorem, aby sprawdzić, jak twórcy wywiązali się z zadania.

Uwaga w tekście znajdziecie trochę spojlerów z trzech powieści. „Charlie”, „Papierowe miasta” oraz „Poradnik pozytywnego myślenia”.  



Podpierać ścianę* 


Przypadek „Charliego” jest dość specyficzny, ponieważ nie mamy do czynienia ze stricte powieścią, a przykładem literatury epistolarnej. Jakby tego było mało, sam autor książki wyreżyserował film, mimo że od czasu premiery jego własnego dzieła minęło 13 lat. To pokazuje upór autora do osiągnięcia swojego celu, który założył sobie po skończeniu książki i pomimo naprawdę lukratywnych propozycji, nie sprzedał praw do adaptacji. Bohaterem utworu jest Charlie, wrażliwy chłopiec, który zaczyna swoją naukę w liceum i niedługo po rozpoczęciu zapoznaje się z grupą trzecioklasistów. Akcja książki dzieje się w ciągu roku szkolnego i jest opisana w listach do czytelnika, zwanego przez głównego bohatera „Przyjacielem”. W czasie tego roku szkolnego, Charlie poznaje smak alkoholu, używek, a nawet miłości, przemycając dla czytelnika sporo wartości pod płaszczem przemyśleń. Podczas czytania można zobaczyć swoje odbicie w głównym bohaterze i szybko identyfikujemy się z lekko zagubionym, ale trzeźwo myślącym nastolatkiem, poszukującym swojego miejsca.

To co rzuca się w oczy, to wierność w przedstawieniu historii. Książka jest wręcz żywcem przeniesiona na ekran. Oczywiście są zastosowane pewne uproszczenia, takie jak ucięcie pewnych wątków, które by ten film wydłużyły (np. relacja z nauczycielem od j. Angielskiego, praca semestralna z zajęć warsztatowych), czy zmniejszenie ilości postaci pobocznych, na rzecz głębszej relacji między głównymi bohaterami, ale to wszystko wyszło filmowi na dobre. Ponadto film ma jeszcze jedną zaletę. Jest świetnym uzupełnieniem książki, co jest rzadkością przy adaptacjach. Możesz obejrzeć film, a następnie przeczytać książkę i nic nie stracisz. Tak samo na odwrót. No i najważniejsze, czyli muzyka, która świetnie oddaje klimat lat 90, gdy wszystko wydawało się prostsze i bardziej kolorowe.

Gdybym miał wskazać wzorcowe przeniesienie powieści na ekran, przedstawiłbym „Charliego”. Bohaterowie są bardzo dobrze przedstawieni, czuć chemię między nimi. I mimo że film mówi o ważnych rzeczach, nie wpada w pretensjonalność i nie jest ckliwy. W porównaniu do kolejnego filmu.



Papierowy film


 Drugą adaptacją, którą mam zamiar się zająć, są „Papierowe miasta”. Pewnie zastanawiacie się, skoro wybrałem Johna Greena czemu nie przedstawiłem „Gwiazd naszych wina”? Ano dlatego że „GNW” jest udaną adaptacją, „Papierowe miasta” niekoniecznie. Może nie jest najgorszą, ale reżyser bardzo starał się osiągnąć ten zaszczyt. I nie zrozumcie mnie źle, film jest dobrze zrealizowany od strony technicznej. Mamy ładne amerykańskie drogi, piękne zachody i wschody słońca, wakacyjny klimat. I gdyby nie był adaptacją, naprawdę byłby niezły. Ale niestety, za dużo zostało pozmieniane.

Akcja powieści dzieje się w czasach współczesnych w Ameryce północnej, gdy poznajemy dwójkę przyjaciół, Quentina Jacobsena oraz Margo Roth Spiegelman. Quentin od dziecka przyjaźnił się z Margo, z czasem zakochał się w niej, jednak nigdy nie starczyło mu odwagi, aby wyznać miłość. W liceum ich drogi rozeszły się, a Quentin prowadził nudne i przewidywalne życie. Wszystko miał obmyślone. Aż pewnego wieczora, Margo w stroju nindży zakrada się pod okno chłopaka, aby pomógł jej zrealizować plan. A to nie koniec niespodzianek, bo następnego dnia Margo znika.

Przyznaje się bez bicia, książkę przeczytałem za jednym zamachem, z przerwą na spanie. Młodzieżowe perypetie Quentina i jego przyjaciół szukających Margo wciągnęły mnie bez reszty, ale to może zasługa specyficznego stylu autora, który nie ugrzecznia młodzieży, a przedstawia ją taką jaką jest. Podróż przez Amerykę ma w sobie powiew wolności i „buntowniczego” smaku, odkrywając przed bohaterami nieznane.

I gdy skończyłem książkę, pomyślałem, że to byłby świetny materiał na film i z pewnością powtórzyłby sukces „Gwiazd naszych wina”. Niestety, myliłem się a ilość zmian jakie dotknęły film była zatrważająca. Od ilości bohaterów, aż do czasu akcji. W powieści, w poszukiwaniu Margo, wyruszyła męska część paczki plus jedna dziewczyna. W filmie dołączono jeszcze dziewczynę jednego z pobocznych bohaterów i nasuwa się jedno pytanie. Po co? Aby pokazać związek między nimi?  Po za tym książkowy pierwowzór dzieje się PRZED wręczeniem dyplomów i zakończeniem szkoły i nie ma mowy o wróceniu na żadnej bal. W książce nie ma żadnego balu. A samo odnalezienie Margo też bardzo się różni. Ponieważ dokonują tego całą paczką i to w jakieś szopie. Po za tym to nie jest miła pogawędka i bohaterowie mają ogromny wyrzut do Margo, za jej zabawę w chowanego. Całkowita podróż to 1/3 książki, która bardziej skupia się zagadkach i odnajdywaniu Margo jak po nitce do kłębka. Takich przykładów mógłbym mnożyć punktując różnice między książką a filmem.

To wygląda tak, jakby reżyser i scenarzysta luźno oparli fabułę filmu na książce dodając swoje trzy grosze. Cała historia jest poprowadzona po łebkach, odhaczając kolejne punkty. I ci aktorzy… Tak bezpłciowych wcieleń dawno nie widziałem. I mój największy zarzut dotyczy samego autora, który nadzorował pracę nad filmem. Nawet nie wiem, jak mógł na to pozwolić. To jest właśnie przykład jak nie należy tworzyć adaptacji.




Pozytywne myślenie


Trzecia porównywana książka nie jest skierowana typowo dla młodzieży, a plasuje się gdzieś pomiędzy new adult, a dorosłością. „Poradnik pozytywnego myślenia” to przykład powieści, która nie jest łatwa, a dotyczy dorosłych ludzi, którzy znaleźli się na rozstaju dróg.  

Pat jest trzydziestoparoletnim facetem, który traktuje swoje życie jak film. I jakby tego było mało, film który skończy się „happy endem”. Ale aby go osiągnąć, postawił sobie za cel codzienne ćwiczenia, czytanie amerykańskiej literatury oraz sesje z jego osobistym terapeutą. A to wszystko po to by odzyskać swoją żonę Nikki. Tiffany podobnie jak Pat, ma problemy z postrzeganiem świata. Jest to kobieta, która przeszła załamanie nerwowe jednak w przeciwieństwie do Pata, stara się coś zmienić w swoim otoczeniu i nie goni duchów przeszłości. Oboje nawiązują nic połączenia, a ich wspólnym mianownikiem będą codzienne biegi i taniec.

I w tym przypadku scenarzyści odbiegli od książkowego pierwowzoru. Widać spore różnice w samym przedstawieniu obu historii. Powieść jest bardzo surowa i szczera, a całość jest słodko-gorzka. Przez prawie całą książkę Pat nie pamiętał dlaczego został umieszczony w ośrodku psychiatrycznym, co w filmie zostało przedstawione w pierwszych minutach. Również relacja z ojcem w jest bardziej chłodna niż filmie. W powieści Pat długo musiał zabiegać o aprobatę ze z jego strony. Dwie kolejne duże zmiany dotyczą relacji między głównymi bohaterami. W powieści ćwiczenia taneczne przygotowała sama Tiffany. To główna bohaterka zajęła się choreografią, kostiumami, nawet zachęceniem głównego bohatera do udziału, za pomocą „listów Nikki”. W filmie przy tym były osoby trzecie. No i sam „konkurs” to nie były zawody na poziomie profesjonalnym tylko pokaz dla dzieci i młodzieży, na temat radzenia sobie z depresją. To tylko kilka ze zmian, jakie dotknęły film.

Ale ważniejsze jest pytanie, czy te zmiany wpłynęły na odbiór filmu? Według mnie nie. Cała historia jest spójna, trochę bardziej słodka niż gorzka, ale nie ma wrażenia, że film został zrobiony na odwal się. Zmiany były przemyślane i potrzebne, aby film trafił do szerszego grona odbiorców. W porównaniu do „Papierowych miast”, twórcy nie podjęli bezsensownych decyzji i nie dokładali nowych rzeczy, nowych postaci, czy zmieniali całej koncepcji. To co wymieniłem powyżej to są drobne zmiany, które były potrzebne, aby wzmocnić więź widza z obrazem. Również dobór aktorów jest bardzo dobry. Podobała mi się chemia między postaciami, co w książce nie było aż tak widoczne, a wręcz brakowało tego.

Ta adaptacja jest przykładem tego jak należy wprowadzać zmiany w filmie, tak aby zadowolić również czytelników. Autorzy oddzielili to co najważniejsze od tego, co wprowadziłoby zastój w akcji. Chciałbym widzieć więcej takich filmów na bazie słowa pisanego.


Podsumowanie

W tekście przedstawiłem trzy powieści i trzy filmy na ich postawie. Różnią się od siebie diametralnie tematyką, jak i sposobem przedstawienia historii. Przy jednej adaptacji autor książki wziął sprawy w swoje ręce i nakręcił film według własnej wizji. Drugi film został zrobiony po łebkach. Natomiast trzeci został dopasowany w taki sposób, aby spodobał się wszystkim. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak nakręcić dobrą adaptację. Nie jest to łatwa sztuka i wśród zalewu tandetnych filmów, które są zrobione na kolanie, można znaleźć perełki na które z przyjemnością wybieram się do kina.

Pozdrawiam
Emil Śmistek



*Angielski tytuł książki brzmi "Perks Of Being A Wallflower".
 "Wallflower" to inaczej pszonak czyli roślina która rośnie w trudnych warunkach klimatycznych, albo bardzo nieśmiały człowiek, który często podpiera ściany na imprezach jakby zakwitł w tym  (mało przyjaznym dla niego) miejscu. 
Share
Tweet
Pin
Share
3 komentarze
dożywocie, recenzja dożywocia marty kisiel,

Konrad Romańczuk niespodziewanie otrzymuje w spadku dom od dalekiego krewnego, o którym istnieniu nie miał pojęcia. Początkujący pisarz bez wahania pakuje swoje manatki i opuszcza betonowe ściany mieszkania w mieście. To ma być jego nowy początek życia z dala od zgiełku miasta i wspomnień o Majce, bo nic tak nie wpływa na wenę twórczą, jak spokój. Jednak siła wyższa trzyma rękę na pulsie i serwuje Konradowi różnoraką gamę problemów. „Wszystko było nie tak, a nawet gorzej (...)" Wyobrażenie Romańczuka nijak miało się do rzeczywistości. Mężczyzna zamiast domu na miarę samego Hemingwaya otrzymuje upiorny dwustuletni dom, usytuowany z dala od cywilizacji w stylu gotyckim z rodem z kiepskich filmów grozy… i to w dodatku z lokatorami. I to nie byle jakimi!

  • Licho- Anioł stróż w bamboszkach, z alergią i manią czystości.
  • Szczęsny- 200 letni duch nieszczęśliwie zakochanego pisarza z depresją i zamiłowaniem do haftu krzyżykowego.
  • Krakers- pradawny stwór o ośmiu mackach – szef kuchni, który piecze pyszne ciasteczka, a i poranną kawę przygotuje.
  • Utopce- wodne stwory przebywające w łazience, oczywiście nie w tej co trzeba.
  • Zmora- kotka z charakterem i ostrymi pazurkami.

Konrad zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Jak poradzi sobie w nowej sytuacji? Z nowymi i nie całkiem normalnymi lokatorami? Czy pisarz ukończy swoje Dzieło Życie, które samo się nie napisze i pozostanie w Lichotce, czy też przy pierwszej lepszej okazji uciekanie do miasta? Przecież to miał być jego nowy etap w życiu.

„Dożywocie” było pierwszą książką autorstwa Marty Kisiel, po którą miała przyjemność sięgnąć i tuż po przeczytaniu zastanawiałam się dlaczego wcześniej nie miałam pojęcia o jej istnieniu!? Pierwsze wydanie „Dożywocia” pojawiło się w 2010 roku. W 2015 roku ponownie zawitało na półki księgarń z nową okładką i pod szyldem Wydawnictwa Uroboros. W październiku po raz kolejny wydawnictwo wypuściło ową książkę, dodając do niej premierowe opowiadanie „Szaławiła”.


Nie miałam pojęcia czego mam spodziewać się po twórczości Marty Kisiel. Książka była dla mnie owiana tajemnicą i dzięki tej niewiedzy otrzymałam niebanalną i przezabawną historię. Autorka wykreowała przesympatyczne i barwne postaci, których nie da się nie lubić. Licho jest słodkim Aniołem, a Szczęsny potrafi zajść za skórę i to nie raz, jak na nieszczęśliwie zakochanego, romantycznego poetę przystało! Konrad z przyjemnością pozbyłby się go z domu i to jak najszybciej. Postać Widma wielokrotnie doprowadzała mnie do łez.

Książka to świetne, zabawne dialogi i nietuzinkowe postaci, których na pewno nie spotkasz w żadnej innej książce. Fabuła nie jest jakoś niezwykle pasjonująca, nie ma w niej dramatycznych zwrotów akcji i wydarzeń wywołujących drżenie na całym ciele, jednak jest dość płynna i ciekawa, a dobrze napisane dialogi i opisy sprawiają, że książkę można pochłonąć w kilka godzin. Z ciekawością śledziłam perypetie Konrada i jego dożywotników. Zastanawiałam się, jak ogromne okażą się pokłady cierpliwości Konrada do jego towarzyszy, a szczególnie Szczęsnego.

Bez wątpienia Konrad Romańczuk, Licho, Szczęsny, Krakers, Zmora, Utopce i różowy królik to wesoła ekipa, którą koniecznie musisz poznać. Zagwarantują ci godziny śmiechu i wylanych przy tym łez. Jeśli masz ochotę sięgnąć po przyjemną i lekką książkę, napisaną z przymrużeniem oka i nie nastawiając się przy tym na fenomenalną pod każdym względem fabułę to „Dożywocie” jest dla ciebie! Ja na pewno sięgnę po inne książki autorki oraz kontynuację pt. „Siła niższa”.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję


Wydawnictwo: Uroboros ‖ Rok wydania: 2017 ‖ Liczba stron: 412
Tom: I ‖ Ocena: 5/6
Share
Tweet
Pin
Share
13 komentarze
Newer Posts
Older Posts

Autorzy


KATE

Książkoholiczka i niepoprawna marzycielka z zamiłowaniem do mody w rytmie slow.


EMIL

Współautor bloga, kulturalny łasuch i osoba, która stoi za obiektywem.

Follow Me

  • Facebook
  • Instagram

Archiwum

  • ►  2022 (15)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (2)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (22)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
  • ►  2020 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2019 (59)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (5)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (7)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2018 (134)
    • ►  grudnia (10)
    • ►  listopada (9)
    • ►  października (9)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (10)
    • ►  lipca (18)
    • ►  czerwca (13)
    • ►  maja (11)
    • ►  kwietnia (11)
    • ►  marca (14)
    • ►  lutego (8)
    • ►  stycznia (9)
  • ▼  2017 (116)
    • ►  grudnia (12)
    • ▼  listopada (11)
      • [RECENZJA] Sarah J. Maas: Korona w mroku
      • [RECENZJA] Zygmunt Miłoszewski: Jak zawsze
      • Pierwszy śnieg, Ponad wszystko, Thor (krótkie rece...
      • [RECENZJA] Karin Slaughter: Dobra córka
      • Nic mi się nie chce... czyli sposoby na jesienną c...
      • [RECENZJA] Sarah J. Maas: Dwór skrzydeł i zguby
      • [PRZEDPREMIEROWO] Nanna Foss: Spektrum Leonidy
      • [RECENZJA] Claudia Gray: Tysiąc odłamków ciebie
      • [RECENZJA] W. Bruce Cameron: Psiego najlepszego. B...
      • Blaski i cienie adaptacji filmowych
      • [RECENZJA] Marta Kisiel: Dożywocie
    • ►  października (10)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (10)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (8)
    • ►  maja (11)
    • ►  kwietnia (7)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (13)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (90)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (11)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (7)
    • ►  lipca (10)
    • ►  czerwca (9)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (7)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (8)
  • ►  2015 (105)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (9)
    • ►  października (8)
    • ►  września (8)
    • ►  sierpnia (8)
    • ►  lipca (12)
    • ►  czerwca (13)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (8)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (2)

POLECAMY

Stroiciele - Ewa Kowalska [RECENZJA]

Uwielbiam czytać debiutanckie powieści, z jednego bardzo prostego powodu. Pomimo potknięć czy pewnych braków warsztatowych, potrafią da...

Skala ocen


1 - Beznadziejna
2 - Bardzo słaba
3 - Słaba
4 – Może być
5 - Przeciętna
6 - Dobra
7 – Bardzo dobra
8 - Rewelacyjna
9 - Wybitna
10 - Arcydzieło

Popularne posty

  • 365 dni i 50 twarzy Greya - Co ja zobaczyłam?
  • Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Oryginalny scenariusz [RECENZJA]
  • Pomadki, które warto kupić podczas promocji w Rossmannie
  • [RECENZJA] Sarah J. Maas: Dwór cierni i róż
  • Jak wyglądać szczupło w stroju kąpielowym

Obserwatorzy

Nasz patronat




zBLOGowani.pl


Czerwona sukienka - blogi o modzie

http://ddob.com/user/index/Estrella


Facebook Twitter Instagram Pinterest Bloglovin

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates