ekranizacje filmowefilmfilm czy książkaksiążkaksiążkilifestylepapierowe miastaporadnik pozytywnego myślenia
Blaski i cienie adaptacji filmowych
Na dłoni jednej ręki mogę policzyć świetne przeniesienie prozy na srebrny ekran. Większości są to produkcje młodzieżowe, na jedno kopyto, stworzone na zarobienie jeszcze większej ilości pieniędzy. A wszystko zaczęło się niewinnie.
Był rok 2008, gdy do kin trafi „Zmierzch”. Tłumy nastolatek (i nastolatków ciągniętych przez swoje drugie połówki) szturmem zdobyły sale kinowe na pierwszą część sagi o wampirach. I to był znak, dla reszty wytwórni filmowych, które masowo zaczęły wykupywać prawa do adaptacji powieści młodzieżowych. I jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać ekranizacje książek, czy to o wampirach („Akademia wampirów”, „Piękne istoty”), czy to w konwencji antyutopii, którą modę zapoczątkowały „Igrzyska Śmierci”, czy nawet fantasy („Percy Jackson”, „Miasto kości”). W tekście skupiłem się na kilku tytułach, które najbardziej zapadły mi w pamięć, te najlepiej i najgorzej nakręcone. Ponadto wybrane tytuły porównałem z książkowym pierwowzorem, aby sprawdzić, jak twórcy wywiązali się z zadania.
Uwaga
w tekście znajdziecie trochę spojlerów z trzech powieści. „Charlie”,
„Papierowe miasta” oraz „Poradnik pozytywnego myślenia”.
Podpierać ścianę*
Przypadek „Charliego” jest dość specyficzny,
ponieważ nie mamy do czynienia ze stricte powieścią, a przykładem literatury
epistolarnej. Jakby tego było mało, sam autor książki wyreżyserował film, mimo
że od czasu premiery jego własnego dzieła minęło 13 lat. To pokazuje upór
autora do osiągnięcia swojego celu, który założył sobie po skończeniu książki i
pomimo naprawdę lukratywnych propozycji, nie sprzedał praw do adaptacji. Bohaterem
utworu jest Charlie, wrażliwy chłopiec, który zaczyna swoją naukę w liceum i niedługo
po rozpoczęciu zapoznaje się z grupą trzecioklasistów. Akcja książki dzieje się
w ciągu roku szkolnego i jest opisana w listach do czytelnika, zwanego przez
głównego bohatera „Przyjacielem”. W czasie tego roku szkolnego, Charlie poznaje
smak alkoholu, używek, a nawet miłości, przemycając dla czytelnika sporo
wartości pod płaszczem przemyśleń. Podczas czytania można zobaczyć swoje
odbicie w głównym bohaterze i szybko identyfikujemy się z lekko zagubionym, ale
trzeźwo myślącym nastolatkiem, poszukującym swojego miejsca.
To co rzuca się w oczy, to wierność w przedstawieniu historii. Książka jest wręcz żywcem przeniesiona na ekran. Oczywiście są zastosowane pewne uproszczenia, takie jak ucięcie pewnych wątków, które by ten film wydłużyły (np. relacja z nauczycielem od j. Angielskiego, praca semestralna z zajęć warsztatowych), czy zmniejszenie ilości postaci pobocznych, na rzecz głębszej relacji między głównymi bohaterami, ale to wszystko wyszło filmowi na dobre. Ponadto film ma jeszcze jedną zaletę. Jest świetnym uzupełnieniem książki, co jest rzadkością przy adaptacjach. Możesz obejrzeć film, a następnie przeczytać książkę i nic nie stracisz. Tak samo na odwrót. No i najważniejsze, czyli muzyka, która świetnie oddaje klimat lat 90, gdy wszystko wydawało się prostsze i bardziej kolorowe.
Gdybym miał wskazać wzorcowe przeniesienie powieści na ekran, przedstawiłbym „Charliego”. Bohaterowie są bardzo dobrze przedstawieni, czuć chemię między nimi. I mimo że film mówi o ważnych rzeczach, nie wpada w pretensjonalność i nie jest ckliwy. W porównaniu do kolejnego filmu.
To co rzuca się w oczy, to wierność w przedstawieniu historii. Książka jest wręcz żywcem przeniesiona na ekran. Oczywiście są zastosowane pewne uproszczenia, takie jak ucięcie pewnych wątków, które by ten film wydłużyły (np. relacja z nauczycielem od j. Angielskiego, praca semestralna z zajęć warsztatowych), czy zmniejszenie ilości postaci pobocznych, na rzecz głębszej relacji między głównymi bohaterami, ale to wszystko wyszło filmowi na dobre. Ponadto film ma jeszcze jedną zaletę. Jest świetnym uzupełnieniem książki, co jest rzadkością przy adaptacjach. Możesz obejrzeć film, a następnie przeczytać książkę i nic nie stracisz. Tak samo na odwrót. No i najważniejsze, czyli muzyka, która świetnie oddaje klimat lat 90, gdy wszystko wydawało się prostsze i bardziej kolorowe.
Gdybym miał wskazać wzorcowe przeniesienie powieści na ekran, przedstawiłbym „Charliego”. Bohaterowie są bardzo dobrze przedstawieni, czuć chemię między nimi. I mimo że film mówi o ważnych rzeczach, nie wpada w pretensjonalność i nie jest ckliwy. W porównaniu do kolejnego filmu.
Papierowy film
Drugą
adaptacją, którą mam zamiar się zająć, są „Papierowe miasta”. Pewnie
zastanawiacie się, skoro wybrałem Johna Greena czemu nie przedstawiłem „Gwiazd
naszych wina”? Ano dlatego że „GNW” jest udaną adaptacją, „Papierowe miasta”
niekoniecznie. Może nie jest najgorszą, ale reżyser bardzo starał się osiągnąć
ten zaszczyt. I nie zrozumcie mnie źle, film jest dobrze zrealizowany od strony
technicznej. Mamy ładne amerykańskie drogi, piękne zachody i wschody słońca,
wakacyjny klimat. I gdyby nie był adaptacją, naprawdę byłby niezły. Ale
niestety, za dużo zostało pozmieniane.
Akcja powieści dzieje się w czasach współczesnych w Ameryce północnej, gdy poznajemy dwójkę przyjaciół, Quentina Jacobsena oraz Margo Roth Spiegelman. Quentin od dziecka przyjaźnił się z Margo, z czasem zakochał się w niej, jednak nigdy nie starczyło mu odwagi, aby wyznać miłość. W liceum ich drogi rozeszły się, a Quentin prowadził nudne i przewidywalne życie. Wszystko miał obmyślone. Aż pewnego wieczora, Margo w stroju nindży zakrada się pod okno chłopaka, aby pomógł jej zrealizować plan. A to nie koniec niespodzianek, bo następnego dnia Margo znika.
Przyznaje się bez bicia, książkę przeczytałem za jednym zamachem, z przerwą na spanie. Młodzieżowe perypetie Quentina i jego przyjaciół szukających Margo wciągnęły mnie bez reszty, ale to może zasługa specyficznego stylu autora, który nie ugrzecznia młodzieży, a przedstawia ją taką jaką jest. Podróż przez Amerykę ma w sobie powiew wolności i „buntowniczego” smaku, odkrywając przed bohaterami nieznane.
I gdy skończyłem książkę, pomyślałem, że to byłby świetny materiał na film i z pewnością powtórzyłby sukces „Gwiazd naszych wina”. Niestety, myliłem się a ilość zmian jakie dotknęły film była zatrważająca. Od ilości bohaterów, aż do czasu akcji. W powieści, w poszukiwaniu Margo, wyruszyła męska część paczki plus jedna dziewczyna. W filmie dołączono jeszcze dziewczynę jednego z pobocznych bohaterów i nasuwa się jedno pytanie. Po co? Aby pokazać związek między nimi? Po za tym książkowy pierwowzór dzieje się PRZED wręczeniem dyplomów i zakończeniem szkoły i nie ma mowy o wróceniu na żadnej bal. W książce nie ma żadnego balu. A samo odnalezienie Margo też bardzo się różni. Ponieważ dokonują tego całą paczką i to w jakieś szopie. Po za tym to nie jest miła pogawędka i bohaterowie mają ogromny wyrzut do Margo, za jej zabawę w chowanego. Całkowita podróż to 1/3 książki, która bardziej skupia się zagadkach i odnajdywaniu Margo jak po nitce do kłębka. Takich przykładów mógłbym mnożyć punktując różnice między książką a filmem.
To wygląda tak, jakby reżyser i scenarzysta luźno oparli fabułę filmu na książce dodając swoje trzy grosze. Cała historia jest poprowadzona po łebkach, odhaczając kolejne punkty. I ci aktorzy… Tak bezpłciowych wcieleń dawno nie widziałem. I mój największy zarzut dotyczy samego autora, który nadzorował pracę nad filmem. Nawet nie wiem, jak mógł na to pozwolić. To jest właśnie przykład jak nie należy tworzyć adaptacji.
Pozytywne myślenie
Trzecia
porównywana książka nie jest skierowana typowo dla młodzieży, a plasuje się
gdzieś pomiędzy new adult, a dorosłością. „Poradnik pozytywnego myślenia” to
przykład powieści, która nie jest łatwa, a dotyczy dorosłych ludzi, którzy
znaleźli się na rozstaju dróg.
Pat jest trzydziestoparoletnim facetem, który traktuje swoje życie jak film. I jakby tego było mało, film który skończy się „happy endem”. Ale aby go osiągnąć, postawił sobie za cel codzienne ćwiczenia, czytanie amerykańskiej literatury oraz sesje z jego osobistym terapeutą. A to wszystko po to by odzyskać swoją żonę Nikki. Tiffany podobnie jak Pat, ma problemy z postrzeganiem świata. Jest to kobieta, która przeszła załamanie nerwowe jednak w przeciwieństwie do Pata, stara się coś zmienić w swoim otoczeniu i nie goni duchów przeszłości. Oboje nawiązują nic połączenia, a ich wspólnym mianownikiem będą codzienne biegi i taniec.
Pat jest trzydziestoparoletnim facetem, który traktuje swoje życie jak film. I jakby tego było mało, film który skończy się „happy endem”. Ale aby go osiągnąć, postawił sobie za cel codzienne ćwiczenia, czytanie amerykańskiej literatury oraz sesje z jego osobistym terapeutą. A to wszystko po to by odzyskać swoją żonę Nikki. Tiffany podobnie jak Pat, ma problemy z postrzeganiem świata. Jest to kobieta, która przeszła załamanie nerwowe jednak w przeciwieństwie do Pata, stara się coś zmienić w swoim otoczeniu i nie goni duchów przeszłości. Oboje nawiązują nic połączenia, a ich wspólnym mianownikiem będą codzienne biegi i taniec.
I w tym przypadku scenarzyści odbiegli od książkowego pierwowzoru. Widać spore różnice w samym przedstawieniu obu historii. Powieść jest bardzo surowa i szczera, a całość jest słodko-gorzka. Przez prawie całą książkę Pat nie pamiętał dlaczego został umieszczony w ośrodku psychiatrycznym, co w filmie zostało przedstawione w pierwszych minutach. Również relacja z ojcem w jest bardziej chłodna niż filmie. W powieści Pat długo musiał zabiegać o aprobatę ze z jego strony. Dwie kolejne duże zmiany dotyczą relacji między głównymi bohaterami. W powieści ćwiczenia taneczne przygotowała sama Tiffany. To główna bohaterka zajęła się choreografią, kostiumami, nawet zachęceniem głównego bohatera do udziału, za pomocą „listów Nikki”. W filmie przy tym były osoby trzecie. No i sam „konkurs” to nie były zawody na poziomie profesjonalnym tylko pokaz dla dzieci i młodzieży, na temat radzenia sobie z depresją. To tylko kilka ze zmian, jakie dotknęły film.
Ale ważniejsze jest pytanie, czy te zmiany wpłynęły na odbiór filmu? Według mnie nie. Cała historia jest spójna, trochę bardziej słodka niż gorzka, ale nie ma wrażenia, że film został zrobiony na odwal się. Zmiany były przemyślane i potrzebne, aby film trafił do szerszego grona odbiorców. W porównaniu do „Papierowych miast”, twórcy nie podjęli bezsensownych decyzji i nie dokładali nowych rzeczy, nowych postaci, czy zmieniali całej koncepcji. To co wymieniłem powyżej to są drobne zmiany, które były potrzebne, aby wzmocnić więź widza z obrazem. Również dobór aktorów jest bardzo dobry. Podobała mi się chemia między postaciami, co w książce nie było aż tak widoczne, a wręcz brakowało tego.
Ta adaptacja jest przykładem tego jak należy wprowadzać zmiany w filmie, tak aby zadowolić również czytelników. Autorzy oddzielili to co najważniejsze od tego, co wprowadziłoby zastój w akcji. Chciałbym widzieć więcej takich filmów na bazie słowa pisanego.
Podsumowanie
W tekście przedstawiłem trzy powieści i trzy filmy na ich
postawie. Różnią się od siebie diametralnie tematyką, jak i sposobem
przedstawienia historii. Przy jednej adaptacji autor książki wziął sprawy w
swoje ręce i nakręcił film według własnej wizji. Drugi film został zrobiony po
łebkach. Natomiast trzeci został dopasowany w taki sposób, aby spodobał się
wszystkim. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak nakręcić dobrą adaptację. Nie
jest to łatwa sztuka i wśród zalewu tandetnych filmów, które są zrobione na
kolanie, można znaleźć perełki na które z przyjemnością wybieram się do kina.
Pozdrawiam
Emil Śmistek
*Angielski tytuł książki brzmi "Perks Of Being A Wallflower". "Wallflower" to inaczej pszonak czyli roślina która rośnie w trudnych warunkach klimatycznych, albo bardzo nieśmiały człowiek, który często podpiera ściany na imprezach jakby zakwitł w tym (mało przyjaznym dla niego) miejscu.
Pozdrawiam
Emil Śmistek
*Angielski tytuł książki brzmi "Perks Of Being A Wallflower". "Wallflower" to inaczej pszonak czyli roślina która rośnie w trudnych warunkach klimatycznych, albo bardzo nieśmiały człowiek, który często podpiera ściany na imprezach jakby zakwitł w tym (mało przyjaznym dla niego) miejscu.
3 komentarze
Bardzo ciekawy post. Zgadzam się, co do Papierowych miast... Nie jest do dobra adaptacja, bo książka była w porządku.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, polecam-goodbook.blogspot.com
To się zgraliśmy tematyka, ja też dzisiaj trochę filmowo :)
OdpowiedzUsuńMusze przyznać, że dla mnie Papierowe Miasta były jedną ze słabszych książek jakie czytałam ale biorę poprawkę na to, że nie jestem w grupie docelowej odbiorców książek Greena (chociaż na "Gwiazd naszych wina" beczałam jak dziecko...). Tak czy siak nie skusiłam się na film. Za to "Poradnik pozytywnego myslenia" dużo bardziej podobał mi się w wersji filmowej, ale mam słabość do Lawrence, może dlatego ;)
A "Charlie" jak to "Charlie" - dobry w obu wersjach :)
booklicity.blogspot.com
Świetny post! :) Jeśli chodzi o ekranizacje - muszę przyznać, że czasami jestem wręcz oczarowana tym, w jaki sposób książka może być przeniesiona na ekrany - jednak niestety bardzo często ta filmowa wizja, niewiele ma wspólnego z tym, co wcześniej przeczytaliśmy...
OdpowiedzUsuńshe__vvolf 🍂🐺