Blaski i cienie adaptacji filmowych

by - 13:16


Gdy oglądam ekranizację jakiejś powieści, bardzo często młodzieżowego bestsellera, wyobrażam sobie co przeżywał reżyser, który podjął się tak karkołomnego zadania. Z pewnością przyświecała mu myśl, jak zadowolić miłośników kina i za razem miłośników powieści. Czy stworzyć dzieło które będzie uniwersalne? Czy może stworzyć film dla wąskiej grupy odbiorców? I tak źle, i tak niedobrze.
Na dłoni jednej ręki mogę policzyć świetne przeniesienie prozy na srebrny ekran. Większości są to produkcje młodzieżowe, na jedno kopyto, stworzone na zarobienie jeszcze większej ilości pieniędzy. A wszystko zaczęło się niewinnie.

Był rok 2008, gdy do kin trafi „Zmierzch”. Tłumy nastolatek (i nastolatków ciągniętych przez swoje drugie połówki) szturmem zdobyły sale kinowe na pierwszą część sagi o wampirach. I to był znak, dla reszty wytwórni filmowych, które masowo zaczęły wykupywać prawa do adaptacji powieści młodzieżowych. I jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać ekranizacje książek, czy to o wampirach („Akademia wampirów”, „Piękne istoty”), czy to w konwencji antyutopii, którą modę zapoczątkowały „Igrzyska Śmierci”, czy nawet fantasy („Percy Jackson”, „Miasto kości”). W tekście skupiłem się na kilku tytułach, które najbardziej zapadły mi w pamięć, te najlepiej i najgorzej nakręcone. Ponadto wybrane tytuły porównałem z książkowym pierwowzorem, aby sprawdzić, jak twórcy wywiązali się z zadania.

Uwaga w tekście znajdziecie trochę spojlerów z trzech powieści. „Charlie”, „Papierowe miasta” oraz „Poradnik pozytywnego myślenia”.  



Podpierać ścianę* 


Przypadek „Charliego” jest dość specyficzny, ponieważ nie mamy do czynienia ze stricte powieścią, a przykładem literatury epistolarnej. Jakby tego było mało, sam autor książki wyreżyserował film, mimo że od czasu premiery jego własnego dzieła minęło 13 lat. To pokazuje upór autora do osiągnięcia swojego celu, który założył sobie po skończeniu książki i pomimo naprawdę lukratywnych propozycji, nie sprzedał praw do adaptacji. Bohaterem utworu jest Charlie, wrażliwy chłopiec, który zaczyna swoją naukę w liceum i niedługo po rozpoczęciu zapoznaje się z grupą trzecioklasistów. Akcja książki dzieje się w ciągu roku szkolnego i jest opisana w listach do czytelnika, zwanego przez głównego bohatera „Przyjacielem”. W czasie tego roku szkolnego, Charlie poznaje smak alkoholu, używek, a nawet miłości, przemycając dla czytelnika sporo wartości pod płaszczem przemyśleń. Podczas czytania można zobaczyć swoje odbicie w głównym bohaterze i szybko identyfikujemy się z lekko zagubionym, ale trzeźwo myślącym nastolatkiem, poszukującym swojego miejsca.

To co rzuca się w oczy, to wierność w przedstawieniu historii. Książka jest wręcz żywcem przeniesiona na ekran. Oczywiście są zastosowane pewne uproszczenia, takie jak ucięcie pewnych wątków, które by ten film wydłużyły (np. relacja z nauczycielem od j. Angielskiego, praca semestralna z zajęć warsztatowych), czy zmniejszenie ilości postaci pobocznych, na rzecz głębszej relacji między głównymi bohaterami, ale to wszystko wyszło filmowi na dobre. Ponadto film ma jeszcze jedną zaletę. Jest świetnym uzupełnieniem książki, co jest rzadkością przy adaptacjach. Możesz obejrzeć film, a następnie przeczytać książkę i nic nie stracisz. Tak samo na odwrót. No i najważniejsze, czyli muzyka, która świetnie oddaje klimat lat 90, gdy wszystko wydawało się prostsze i bardziej kolorowe.

Gdybym miał wskazać wzorcowe przeniesienie powieści na ekran, przedstawiłbym „Charliego”. Bohaterowie są bardzo dobrze przedstawieni, czuć chemię między nimi. I mimo że film mówi o ważnych rzeczach, nie wpada w pretensjonalność i nie jest ckliwy. W porównaniu do kolejnego filmu.



Papierowy film


 Drugą adaptacją, którą mam zamiar się zająć, są „Papierowe miasta”. Pewnie zastanawiacie się, skoro wybrałem Johna Greena czemu nie przedstawiłem „Gwiazd naszych wina”? Ano dlatego że „GNW” jest udaną adaptacją, „Papierowe miasta” niekoniecznie. Może nie jest najgorszą, ale reżyser bardzo starał się osiągnąć ten zaszczyt. I nie zrozumcie mnie źle, film jest dobrze zrealizowany od strony technicznej. Mamy ładne amerykańskie drogi, piękne zachody i wschody słońca, wakacyjny klimat. I gdyby nie był adaptacją, naprawdę byłby niezły. Ale niestety, za dużo zostało pozmieniane.

Akcja powieści dzieje się w czasach współczesnych w Ameryce północnej, gdy poznajemy dwójkę przyjaciół, Quentina Jacobsena oraz Margo Roth Spiegelman. Quentin od dziecka przyjaźnił się z Margo, z czasem zakochał się w niej, jednak nigdy nie starczyło mu odwagi, aby wyznać miłość. W liceum ich drogi rozeszły się, a Quentin prowadził nudne i przewidywalne życie. Wszystko miał obmyślone. Aż pewnego wieczora, Margo w stroju nindży zakrada się pod okno chłopaka, aby pomógł jej zrealizować plan. A to nie koniec niespodzianek, bo następnego dnia Margo znika.

Przyznaje się bez bicia, książkę przeczytałem za jednym zamachem, z przerwą na spanie. Młodzieżowe perypetie Quentina i jego przyjaciół szukających Margo wciągnęły mnie bez reszty, ale to może zasługa specyficznego stylu autora, który nie ugrzecznia młodzieży, a przedstawia ją taką jaką jest. Podróż przez Amerykę ma w sobie powiew wolności i „buntowniczego” smaku, odkrywając przed bohaterami nieznane.

I gdy skończyłem książkę, pomyślałem, że to byłby świetny materiał na film i z pewnością powtórzyłby sukces „Gwiazd naszych wina”. Niestety, myliłem się a ilość zmian jakie dotknęły film była zatrważająca. Od ilości bohaterów, aż do czasu akcji. W powieści, w poszukiwaniu Margo, wyruszyła męska część paczki plus jedna dziewczyna. W filmie dołączono jeszcze dziewczynę jednego z pobocznych bohaterów i nasuwa się jedno pytanie. Po co? Aby pokazać związek między nimi?  Po za tym książkowy pierwowzór dzieje się PRZED wręczeniem dyplomów i zakończeniem szkoły i nie ma mowy o wróceniu na żadnej bal. W książce nie ma żadnego balu. A samo odnalezienie Margo też bardzo się różni. Ponieważ dokonują tego całą paczką i to w jakieś szopie. Po za tym to nie jest miła pogawędka i bohaterowie mają ogromny wyrzut do Margo, za jej zabawę w chowanego. Całkowita podróż to 1/3 książki, która bardziej skupia się zagadkach i odnajdywaniu Margo jak po nitce do kłębka. Takich przykładów mógłbym mnożyć punktując różnice między książką a filmem.

To wygląda tak, jakby reżyser i scenarzysta luźno oparli fabułę filmu na książce dodając swoje trzy grosze. Cała historia jest poprowadzona po łebkach, odhaczając kolejne punkty. I ci aktorzy… Tak bezpłciowych wcieleń dawno nie widziałem. I mój największy zarzut dotyczy samego autora, który nadzorował pracę nad filmem. Nawet nie wiem, jak mógł na to pozwolić. To jest właśnie przykład jak nie należy tworzyć adaptacji.




Pozytywne myślenie


Trzecia porównywana książka nie jest skierowana typowo dla młodzieży, a plasuje się gdzieś pomiędzy new adult, a dorosłością. „Poradnik pozytywnego myślenia” to przykład powieści, która nie jest łatwa, a dotyczy dorosłych ludzi, którzy znaleźli się na rozstaju dróg.  

Pat jest trzydziestoparoletnim facetem, który traktuje swoje życie jak film. I jakby tego było mało, film który skończy się „happy endem”. Ale aby go osiągnąć, postawił sobie za cel codzienne ćwiczenia, czytanie amerykańskiej literatury oraz sesje z jego osobistym terapeutą. A to wszystko po to by odzyskać swoją żonę Nikki. Tiffany podobnie jak Pat, ma problemy z postrzeganiem świata. Jest to kobieta, która przeszła załamanie nerwowe jednak w przeciwieństwie do Pata, stara się coś zmienić w swoim otoczeniu i nie goni duchów przeszłości. Oboje nawiązują nic połączenia, a ich wspólnym mianownikiem będą codzienne biegi i taniec.

I w tym przypadku scenarzyści odbiegli od książkowego pierwowzoru. Widać spore różnice w samym przedstawieniu obu historii. Powieść jest bardzo surowa i szczera, a całość jest słodko-gorzka. Przez prawie całą książkę Pat nie pamiętał dlaczego został umieszczony w ośrodku psychiatrycznym, co w filmie zostało przedstawione w pierwszych minutach. Również relacja z ojcem w jest bardziej chłodna niż filmie. W powieści Pat długo musiał zabiegać o aprobatę ze z jego strony. Dwie kolejne duże zmiany dotyczą relacji między głównymi bohaterami. W powieści ćwiczenia taneczne przygotowała sama Tiffany. To główna bohaterka zajęła się choreografią, kostiumami, nawet zachęceniem głównego bohatera do udziału, za pomocą „listów Nikki”. W filmie przy tym były osoby trzecie. No i sam „konkurs” to nie były zawody na poziomie profesjonalnym tylko pokaz dla dzieci i młodzieży, na temat radzenia sobie z depresją. To tylko kilka ze zmian, jakie dotknęły film.

Ale ważniejsze jest pytanie, czy te zmiany wpłynęły na odbiór filmu? Według mnie nie. Cała historia jest spójna, trochę bardziej słodka niż gorzka, ale nie ma wrażenia, że film został zrobiony na odwal się. Zmiany były przemyślane i potrzebne, aby film trafił do szerszego grona odbiorców. W porównaniu do „Papierowych miast”, twórcy nie podjęli bezsensownych decyzji i nie dokładali nowych rzeczy, nowych postaci, czy zmieniali całej koncepcji. To co wymieniłem powyżej to są drobne zmiany, które były potrzebne, aby wzmocnić więź widza z obrazem. Również dobór aktorów jest bardzo dobry. Podobała mi się chemia między postaciami, co w książce nie było aż tak widoczne, a wręcz brakowało tego.

Ta adaptacja jest przykładem tego jak należy wprowadzać zmiany w filmie, tak aby zadowolić również czytelników. Autorzy oddzielili to co najważniejsze od tego, co wprowadziłoby zastój w akcji. Chciałbym widzieć więcej takich filmów na bazie słowa pisanego.


Podsumowanie

W tekście przedstawiłem trzy powieści i trzy filmy na ich postawie. Różnią się od siebie diametralnie tematyką, jak i sposobem przedstawienia historii. Przy jednej adaptacji autor książki wziął sprawy w swoje ręce i nakręcił film według własnej wizji. Drugi film został zrobiony po łebkach. Natomiast trzeci został dopasowany w taki sposób, aby spodobał się wszystkim. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak nakręcić dobrą adaptację. Nie jest to łatwa sztuka i wśród zalewu tandetnych filmów, które są zrobione na kolanie, można znaleźć perełki na które z przyjemnością wybieram się do kina.

Pozdrawiam
Emil Śmistek



*Angielski tytuł książki brzmi "Perks Of Being A Wallflower".
 "Wallflower" to inaczej pszonak czyli roślina która rośnie w trudnych warunkach klimatycznych, albo bardzo nieśmiały człowiek, który często podpiera ściany na imprezach jakby zakwitł w tym  (mało przyjaznym dla niego) miejscu. 

You May Also Like

3 komentarze

  1. Bardzo ciekawy post. Zgadzam się, co do Papierowych miast... Nie jest do dobra adaptacja, bo książka była w porządku.
    pozdrawiam, polecam-goodbook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. To się zgraliśmy tematyka, ja też dzisiaj trochę filmowo :)
    Musze przyznać, że dla mnie Papierowe Miasta były jedną ze słabszych książek jakie czytałam ale biorę poprawkę na to, że nie jestem w grupie docelowej odbiorców książek Greena (chociaż na "Gwiazd naszych wina" beczałam jak dziecko...). Tak czy siak nie skusiłam się na film. Za to "Poradnik pozytywnego myslenia" dużo bardziej podobał mi się w wersji filmowej, ale mam słabość do Lawrence, może dlatego ;)
    A "Charlie" jak to "Charlie" - dobry w obu wersjach :)

    booklicity.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny post! :) Jeśli chodzi o ekranizacje - muszę przyznać, że czasami jestem wręcz oczarowana tym, w jaki sposób książka może być przeniesiona na ekrany - jednak niestety bardzo często ta filmowa wizja, niewiele ma wspólnego z tym, co wcześniej przeczytaliśmy...

    she__vvolf 🍂🐺

    OdpowiedzUsuń