Dora Wilk prowadzi podwójne życie. W Toruniu jest tylko policjantką, zaś w Thornie wiedźmą. Kiedy w alternatywnym mieście znikają nadnaturalni. Dora od razu zostaje zaangażowana w nowe śledztwo. Na szczęście nie jest z tym sama. Z pomocą przychodzi jej całkiem sympatyczny Miron, wnuk Lucyfera oraz nieśmiały anioł Joshua. Czy Dorze uda się uratować zaginionych? Jakie niebezpieczeństwa czekają na jej drodze? O tym w pierwszym tomu heksalogii o dorze Wilk pt. "Złodziej dusz"!
Zaczynając książkę, sądziłam że mam do czynienia z kryminałem w stylu fantasy, którego akcja będzie toczyć się w świecie realnym. Jednak akcja szybko nabrała tempa i zwrotu, przenosząc się na ulice alternatywnego Torunia, gdzie Dora zaangażowała się w śledztwo z udziałem magicznych istot. Początkowo byłam trochę zawiedziona, że śledztwo z udziałem Pauliny Kozanek poszło w odstawkę, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Mimo początkowego rozczarowania, szybko wciągnęłam się w historię i pochłonęłam ją w kilka dni. Jeśli chodzi o śledztwo w świecie magicznym, to nie należy ono do skomplikowanych, co na pewno zauważą wytrawni koneserzy kryminałów. Mimo to jest ono spójne i angażujące dla czytelnika, zwłaszcza, że Dora ma okazję skopać kilka tyłków i nie raz popada w tarapaty..
Dużą zaletą „Złodzieja Dusz” jest ciekawie zbudowany system magii, z bogatą gamą postaci, od aniołów, po wilkołaki, wampiry, diabły i elfy (który rozwija się jeszcze lepiej w drugim tomie). Jednak to Dora Wilk stanowi tak zwaną wisienkę na torcie. Oprócz tego, że jest niezwykle charakterną postacią, która potrafi dopiąć swego, dysponuje także nadnaturalnymi zdolnościami. W jej żyłach płynie wybuchowa mieszanka genów, która wielokrotnie daje o sobie znać. Mimo ogromnej ilości postaci muszę przyznać, że autorka poradziła sobie z nimi bardzo dobrze. Każda z nich została wykreowana w przemyślany sposób i na najwyższym poziomie oraz odgrywa konkretną rolę w tej historii.
Kiedy po raz pierwszy na rynku wydawniczym pojawił się "Złodziej Dusz", wzięcie miały romanse paranormalne. Także w historii Dory nie zabrakło romansu, choć jak na moje oko było go trochę za dużo, przez co przysłonił on nieco główny wątek. Relacja pomiędzy Dorą a Joshuą i Mironem jest dość skomplikowana. Napięcie seksualne pomiędzy nimi narasta z każdą stroną, a powtarzane raz po raz zapewnienia, że są tylko przyjaciółmi, zaczynało mnie już denerwować. Mimo wszystko, stanowią zgrane trio, które nadaje tej historii niepowtarzalnego wyrazu.
Debiutancka powieść Anety Jadowskiej po 7 latach otrzymała drugie życie (pierwsze wydanie - 2012). Swoją przygodę z twórczością autorki rozpoczęłam parę lat temu od serii z Nikitą, która zachęciła mnie do sięgnięcia także po inne książki pisarki. Po ich lekturze wiem, że Aneta Jadowska ma fantastyczny warsztat pisarski i niezwykle dobrze radzi sobie z tworzeniem wymyślnych światów. Dlatego polecam Wam zapoznać się z historią Dory Wilk, bo to naprawdę ciekawy kawałek urban fantasy. Jeśli lubicie książki z serii Kate Daniels Illony Anderws to na pewno polubicie także naszą polską bohaterkę, bo obie serie są w podobnym klimacie.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu SQN
Fabuła6
Emocje towarzyszące czytaniu6
Kreacja postaci8
Ogólne wrażenie7
Informacje dodatkowe
Wydawnictwo: SQN
Cykl: Heksalogia o Wiedźmie
Data wydania: 20.02.2020 ( I wyd: 01.01.2012)
Liczba stron: 464
6.75
Seriale realizowane na podstawie komiksu to już chleb powszedni. Tym razem Netflix wziął na warsztat komiks autorstwa Joe Hilla (syna Stephena Kinga) i Gabriela Rodrigueza pt. "Locke&Key", wydawanego od 2008 roku do 2014 w Stanach Zjednoczonych. Co rzadko się zdarza, doczekaliśmy się także polskiego wydania. Komiks opowiada losy trójki rodzeństwa - Tylera, Kinsey i Bode'ego, którzy po śmierci ojca, przeprowadzają się do Key House. Wkrótce odkrywają, że dom skrywa magiczne klucze, które mają związek ze śmiercią ich ojca.
Serial cieszy się niezwykle dobrą oceną zarówno na zagranicznych portalach, jak i polskich. Także zwiastun na platformie zapowiada dobrą rozrywkę z magią, tajemnicą i mrokiem w tle. Dlatego bez wahania postanowiłam obejrzeć nowość Netflixa. Czy było warto? Jestem prostym widzem stawiającym na fajnie poprowadzoną akcję, dynamiczne posunięcia i dobry rozwój wątku magicznego, który chce się dobrze bawić oglądając serial. Niestety dla mnie serial okazał się niewypałem, któremu dałabym zaledwie 4 gwiazdki na 10.
Zaczynając serial byłam zachwycona świeżym tematem na fabułę, nutką tajemniczości i niebezpieczeństwa czyhającego za rogiem. Jednak z każdym odcinkiem moje zainteresowanie fabułą stawało się coraz słabsze. Dlaczego? To co miało być wątkiem głównym, czyli tajemnicze klucze i sposób ich działania, stały się wątkiem pobocznym, przykrytym problemami nastoletnich bohaterów i gadaniną. Dla jednych ukazanie zagubionych bohaterów w nowej sytuacji jest dobrym posunięciem, lecz dla mnie było tego za dużo. Za dużo gadania, a za mało działania. Z dziesięciu zaprezentowanych odcinków, tylko na czterech nie chciało mi się spać. Były warte obejrzenia, trzymały w napięciu i wnosiły coś istotnego do fabuły. Reszta to opowieść obyczajowa o rodzinie.
Największym mankamentem serialu są zachwiania nastoletnich bohaterów. Nie ma nic gorszego w serialu jak bezsensowne posunięcia bohaterów. Podejmują pochopne decyzje, nie uczą się na błędach, podążają jak ślepi we mgle. Ich decyzje są niezrozumiałe, bezsensowne, wykraczające poza podstawową logikę. Z łatwością tracą zdobyte klucze, podając je na tacy głównemu antagoniście. Jedynie Bode, czyli najmłodszy z rodzeństwa, uczy się na błędach i podejmuje próby stawienia czoła nadchodzącemu złu.
A co z finałem? Każdy widz czeka na wielki finał, który wbije w fotel i zniszczy go emocjonalnie. Niestety "wielki finał" w Lock&Key to jakieś 15 minut serialu, to kawałek bieganiny naszych bohaterów gdzie na skok adrenaliny nie mamy co liczyć, a zaskakujące zwroty akcji mogę policzyć na palcach jednej dłoni. Klucze po raz kolejny stają się ładną błyskotką zamiast potężna bronią w rękach bohaterów. Liczyłam, że magię kluczy będziemy odkrywać i cieszyć się nią w każdym odcinku, a nie przez kilka minut. W finałowym odcinku stały się jedynie ładną błyskotką.
Podsumowując nowa produkcja Netflixa pt. "Locke&Key" okazała się kolejnym serialem ze zmarnowanym potencjałem, który nie ma nic wspólnego z zapowiadanym horrorem w stylu fantasy. Mozolnie poprowadzona akcja, nieprzemyślane decyzje bohaterów i zepchnięcie wątku kluczy na drugi plan to największe minusy tej produkcji. Na szczęście postać antagonisty obroniła się sama i stała się dobrą zapowiedzią drugiego sezonu.
Adam Berg powraca w wielkim stylu i z kłopotami na karku! Redaktor Berg zostaje wynajęty przez grupę miliarderów, aby odnaleźć ukryte w czasie wojny skarby na zamku Czocha. Mężczyzna zgadza się bez wahania. Niestety dziennikarskie śledztwo, które miało być zarazem interesującą przygodą, staje się niebezpieczną grą. Okazuje się, że nie tylko Berg szuka drogocennych skarbów. Jego wróg nie odpuści i nie cofnie się przed niczym. W makabryczny sposób ginie jeden z zleceniodawców Berga, ktoś włamuje się do jego mieszkania i podrzuca narkotyki, podąża za nim nawet do Włoch… Wszystkie ślady wskazują, że prześladowcą jest dobrze znany Bergowi Lucyfer. Czy to możliwe? Adam Berg po raz kolejny wplątuje się w bezlitosną grę na śmierć i życie. Kto z tej gry wyjdzie cało? Czy Berg wykona zlecenie? Ile warte są skarby zbroczone krwią niewinnych?
Krzysztof Bochus dał się poznać jako twórca kryminałów, także "Lista Lucyfera" była zachowana w tym gatunku, natomiast nowej książce autora bliżej do powieści sensacyjnej. Choć mamy motyw zabójstwa to mimo wszystko, śledztwo szlakiem zagubionych skarbów jest wątkiem przewodnim historii. Czy to źle? Oczywiście, że nie! Autor wychodzi na przeciw oczekiwaniom czytelników i serwuje im coś nowego. Wychodzi ze swojej strefy komfortu i tworzy historię w nowym klimacie. Historię, która jest niczym tabliczka czekolady. Gdy sięgniemy po pierwszy czekoladowy tafelek, to nie chcemy na nim zakończyć. Historia wciąga i z każdym rozdziałem przynosi czytelnikowi kolejne pytania i angażuje go w pogłębiającą się intrygę. Całość jak zawsze dopełniają dobrze sportretowani bohaterowie.
Od pierwszej strony "Boskiego znaku" zatonęłam w emocjonującej przygodzie, pełnej nieoczekiwanych zwrotów akcji i zaskakujących posunięć. Z rosnącym napięciem obserwowałam zmagania Adama Berga w poszukiwaniu drogocennych precjozów. Autor p oraz kolejny udowodnił, że ma talent do pisania świetnych historii z wątkiem historycznym w tle. Robi to w naturalny sposób, tak że czytając o postaciach z przeszłości, wydarzeniach czy miejscach historycznych, chciałam od razu otworzyć przeglądarkę i dowiedzieć się więcej na ich temat.
„Boski znak” to rewelacyjna kontynuacja serii z Adamem Bergiem w roli głównej, która wciągnęła mnie od pierwszej strony . Opowieść ta to przeplatanka intrygującego śledztwa z równie fascynującą opowieścią z przeszłości dotyczącą skarbów ukrytych na zamku Czocha. Autor stopniowo odkrywa przed czytelnikiem karty, pozwalając mu bawić się prowadzonym śledztwem. Krzysztof Bochus po raz kolejny wystawia swojego bohatera na próbę, stawiając go wielokrotnie w niebezpiecznych sytuacjach, co jeszcze bardziej angażuje czytelnika w historię i przeżywanie gamy emocji. Zanim sięgniecie po "Boski znak" przeczytajcie koniecznie pierwszy tom serii, pt. "Lista Lucyfera", który gorąco polecam!
Za egzemplarz dziękuję Autorowi i Skarpie Warszawskiej
Fabuła8
Emocje towarzyszące czytaniu9
Kreacja postaci8
Ogólne wrażenie9
Informacje dodatkowe
Wydawnictwo: Skarpa Warszawska
Data wydania: 11.03.2020
Liczba stron: 366
8.50
Przyznam się, że jako dziecko nie bardzo przepadałam za czytaniem baśni. Wolałam je raczej w formie adaptacji filmowych lub serialowych. Z upływem lat sytuacja ta uległa zmianie i teraz chętnie, mimo swojego wieku, sięgam po baśnie w nowej odsłonie. Ostatni czasy możemy też zauważyć, że autorzy coraz częściej sięgają po znane historie i nadają im drugie, świeże i nowe życie. Wiele z tych retellingów otwiera autorom drogę do sukcesu. Na razie Sophie Anderson ma na swoim koncie dwie książki – "Dom na kurzych łapach", o którym będę teraz pisać oraz „The Girl who Speaks Bear”.
Bohaterką „Domu na kurzych łapach” jest dwunastoletnia Marinka, która marzy o zwyczajnym życiu. Chce mieć przyjaciół, chodzić do szkoły i mieszkać w zwyczajnym domu. Zamiast tego mieszka z babcią w domu na kurzych łapkach, w którym podróżują po całym świecie. Jednego dnia oglądają zachody słońca na plaży a drugiego, wdychają świeże powietrze na górskiej łące. Także jej babcia nie jest typową babcią, lecz Babą Jagą, która przeprowadza zmarłych przez Bramę. Przeznaczeniem Marinki jest zostanie w przyszłości następczynią Baby Jagi tylko, że dziewczynka pragnie kroczyć własną ścieżką. Babcia raz po raz ostrzega Marinkę przed zbytnim oddalaniem się od domu i nawiązywaniem dłuższych relacji z ludźmi. Ale Marinka jest tylko dzieckiem i nie zdaje sobie sprawy, jakie kłopoty może na siebie ściągnąć.
„Domu na kurzych łapach” to przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu, skierowana zarówno dla młodszych jak i starszych odbiorców, poruszająca temat wolnego wyboru. Debiutancka historia Sophie Anderson to mieszanka mroku i piękna. W jednym momencie cieszymy się wraz z Marinką, by za chwilę przyjąć w gościnę dusze zmarłych, wysłuchując ich historii życia, by za moment popaść w zadumę nad własnym życiem. Historia Marinki odzwierciedla śmierć i stratę, jednocześnie celebrując radość i ciepło ludzkich relacji.
Sięgając po „Domu na kurzych łapkach” nie spodziewałam się dynamicznej historii, a jednak ona taka jest. Nie brakuje w niej tajemnic, zwrotów w fabule i momentów skłaniających do myślenia. Historia Marinki potoczyła się w niespodziewanym kierunku, zupełnie mnie zaskakując. Myślę, że czytając książkę, będzie tak samo zaskoczeni jak ja, tym jak wybory, Marinki wpłynęły na jej życie. Jedne z nich doprowadziły ją do odkrycia tajemnicy, a inne przyniosły tylko kłopoty i ból.
Podsumowując „Domu na kurzych łapach” to dobrze napisana książka, która ujmuje czytelnika swoją prostotą, a jednocześnie klarownością przesłania, jakie ze sobą niesie. Autorka w ciekawy sposób przedstawiła historię Baby Jagi i domku na kurzych łapkach. Historia Marinki łamie serce i napawa radością. Polecam!
Jedyną rzeczą, która bardzo mnie zniesmaczyła to niekompletny egzemplarz książki, jaki trafił do mnie z wydawnictwa. Niestety nie było mi dane poznać epilogu, gdyż książka nie posiadała wszystkich stron, i nie był to egzemplarz przedpremierowy.
Za egzemplarz dziękuję
Fabuła8
Emocje towarzyszące czytaniu8
Kreacja postaci7
Ogólne wrażenie8
Informacje dodatkowe
Wydawnictwo: Kobiece Young
Data wydania: 29.01.2020
Liczba stron: 328
Tytuł oryginalny: The House with Chicken Legs
7.75
Spoglądając w przeszłość znacznie częściej powracamy myślami do sytuacji, które wywołały w nas lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, strach, zażenowanie, bezsilność. Dlaczego tak łatwo przychodzi nam wspominanie trudnych momentów życia, zamiast tych przyjemnych? Każdy z nas inaczej reaguje w sytuacji stresowej. Po jednych spłynie to jak tłuszcz po kaczce, a inni jeszcze długo będą rozpamiętywać stresującą, niekomfortową sytuację. Niestety ja należę do tej drugiej grupy ludzi, dlatego z przyjemnością sięgnęłam po książkę „Przestań się zamartwiać” Joanny Godeckiej (autorki "Nie odkładaj życia na później").
Nieustające zamartwianie się, lęk przed oceną i potencjalną krytyką, obsesyjne myślenie o czymś, a także ataki paniki to podstawowe rodzaje stanów lękowych, których wielokrotnie doświadczaliśmy w swoim życiu. Jednak czy możemy się ich pozbyć, albo przynajmniej zniwelować jego efekty? Każdy stan lękowy ma swoje podstawy; może wynikać np. z utraty stabilności majątkowej albo emocjonalnej, niesprawiedliwości, która wpływa na nasze samoocenę. Co zatem wpływa na nasz lęk? Brak poczucia bezpieczeństwa. "Przestań się zamartwiać" to poradnik, w którym Joanna Godecka, opowiada o sposobach działania, mających za zadanie odbudować w nas utracone poczucie bezpieczeństwa.
Autorka w przyjemny i przede wszystkim w prosty sposób przedstawia czym jest lęk, z czego on wynika, jakie są jego objawy i jak możemy z nim walczyć. Joanna Godecka w jednym z początkowych rozdziałów opisuje obszary, z których wynika nasz brak pewności siebie (toksyczne relacje, wzorce przyjęte od rodziców, strefa komfortu), by czytelnikowi łatwiej było zrozumieć i poznać swojego wroga, jakim jest oczywiście lęk. W następnych rozdziałach autorka podrzuca czytelnikowi szereg wskazówek jak zapanować nad swoimi negatywnymi emocjami. To co podoba mi się w książkach J. Godeckiej, to przywoływanie przykładów życia różnych ludzi i omawianie ich, co pomaga w dostrzeżeniu podobnych problemów przez czytelnika. W poradniku nie zabrakło także wielu przykładów ćwiczeń, mających nam pomóc oswoić swoje lęki.
„Przestań się zamartwiać” to dobra książka dla osób, które chcą zacząć walczyć ze swoimi lękami, wyjść ze strefy komfortu i odnaleźć pewność siebie. Często podstawą naszych lęków jest blokada w naszej głowie, nad którą trzeba popracować, a rady autorki mogą nam w tym pomóc. Po przeczytaniu książka pozostawiła we mnie sporo pozytywnych emocji i chęci do pracy nad sobą.
Autorzy
Archiwum
POLECAMY
Stroiciele - Ewa Kowalska [RECENZJA]
Uwielbiam czytać debiutanckie powieści, z jednego bardzo prostego powodu. Pomimo potknięć czy pewnych braków warsztatowych, potrafią da...

Skala ocen
1 - Beznadziejna
2 - Bardzo słaba
3 - Słaba
4 – Może być
5 - Przeciętna
6 - Dobra
7 – Bardzo dobra
8 - Rewelacyjna
9 - Wybitna
10 - Arcydzieło