• Home
  • O blogu
  • Recenzje książek
    • O książkach
    • Literatura młodzieżowa
    • Fantastyka
    • Romanse
    • Literatura obyczajowa
    • Kryminał/thiller
    • Literatura polska
    • Poradniki
  • Współpraca
  • Moda
    • Stylizacje
    • Porady modowe
  • Lifestyle
  • Polityka Ochrony Prywatności
Kopiowanie zdjęć zabronione! Ikonografiki wykorzystane na stronie pochodzą z serwisu Freepik.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

▪ Mów mi Kate ▪ blog lifestylowo-recenzencki



Książki spod pióra Corinne Michaels biorę w ciemno. Jest to autorka, która nie raz pozytywnie zaskoczyła mnie swoją książką, przenosząc mnie do emocjonalnego rollercosteru. Tym razem do moich rąk trafiło opowiadanie zamiast tradycyjnej powieści. Byłam ciekawa jak autorka poradziła sobie w znacznie krótszej formie?

„Windą do nieba” opowiada historię Holly, która nienawidzi Świąt Bożego Narodzenia. Kiedyś je uwielbiała, a teraz kojarzą jej się tylko ze złamanym sercem. Jednak jest ktoś kto chce od nowa rozpalić w jej sercu miłość do Bożego Narodzenia. Jednak czy Holly da sobie szansę i ponownie uwierzy w bożonarodzeniowy cud?

Zawsze miałam problem jak podejść do oceniania tak krótkiej formy, znając jakiegoś autorka głównie z obszerniejszych powieści, wiedząc, że ma smykałkę do pisania. Opowiadanie Corinne Michaels czytało mi się naprawdę dobrze, ale czegoś mi w nim zabrakło. Tak naprawdę na całość składają się dwie sceny. Pierwsza część będąca pierwotnym opowiadaniem autorki opisuje scenę z windy, natomiast druga część jest krótkim rozwinięciem historii Holly mającej miejsce dwa lata po wydarzeniach z części pierwszej.

Dwie części i dwie krótkie sceny. Jednak czy to wystarczyło?

W opowiadaniu zabrakło mi iskierki namiętności. Pierwsza część historii Holly opowiadającej o przygodzie z windą choć opierała się na znanym schemacie, to zauroczyła mnie bardziej. Był humor, cięty język i nawet pojawiły się iskierki. Natomiast druga, była bardziej zachowawcza, ale z ciepłym ciekawie poprowadzonym zakończeniem.

„Windą do nieba” Corinne Michaels to lekka i przyjemna historia, przy której można się zrelaksować. Idealna na jeden wieczór z kubkiem gorącej czekolady, albo jako przerywnik podczas drogi do pracy lub szkoły. Choć historia nie zaskakuje i nie dostarcza burzy emocji, to bije od niej ciepło i świąteczny klimat.

Jeżeli jeszcze nie znacie twórczości autorki to polecam Wam najpierw zacząć przygodę z jej twórczością od serii  The Arrowood Brothers albo  Consolation Duet a potem dopiero sięgnąć po opowiadanie.


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza SA

Share
Tweet
Pin
Share
4 komentarze

 

Sto lat Lenni i Margot - Marianne Cronin


Często sięgam po debiutancie powieści, dając autorom kredy zaufania. Czasem okazuje się, że trafiam na poprawnie napisaną historię, ale bez wyrazu, a czasem odkrywam istną perełkę. Jedną z takich powieści była książka "Sto lat Lenni i Margot" od wydawnictwa Harper Collins. Jesteście ciekawi jak wypadła ta książka?

Marianne Cronin  zabiera czytelnika w emocjonalną podróż po świecie uzdolnionej artystycznie osiemdziesięciotrzyletniej Margot Macrae oraz siedemnastoletniej Lenni Pettersson, która przebywa na oddziale szpitalnym dla nieuleczalnie chorych. Margot -buntowniczka w fioletowej piżamie, zmienia sposób patrzenia Lenni na świat. Wspólnie postanawiają namalować sto obrazów przedstawiających historię ich życia – sto, bo tyle lat mają razem…

Lenni Pettersson to dowcipna i urocza młoda dziewczyna, które wnosi do książki sporo radości. Zamierza żyć i nie ważne, że jej świat ogranicza się do szpitalnych korytarzy. Dziewczyna nie marnuje czasu, żyje każdą sekundą. Szybko nawiązuje kontakt z osiemdziesięciotrzyletnią Margot, z którą na warsztatach plastycznych, tworzy obrazy opowiadające ich życie. Razem dzielą się swoimi radościami i smutkami. Czytelnik zostaje wciągnięty w wydarzenia, które ukształtowały życie tych dwóch kobiet. Margot i Lenni malują opowieści o nieodwzajemnionej miłości, stracie, odwadze, niezrozumieniu, niełatwych kontaktach z rówieśnikami czy też problemach rodzinnych.
 
Historia Lenni i Margot pokazuje, że wiek nie jest przeszkodą, aby doświadczyć pięknej i prawdziwej przyjaźni. Pokochałam te postaci i z rozdartym sercem czytałam ostatnie strony powieści.

Książka „Sto lat Lenni i Margot” dostarczyła mi zarówno uśmiechu jak i łez. Byłam smutna, że historia ta skończyła się właśnie w taki, a nie inny sposób, ale przepełnia mnie też radość, że przeczytałam naprawdę wartościową książkę. Myślę, że każdy z Was polubi bohaterki i poczuje z nimi więź emocjonalną, zwłaszcza dzięki retrospekcjom, które pozwalają nam poznać wszystkie ważne momenty w ich życiu. Czasem są one banalne, a czasem ciężkie emocjonalnie….

Jest to jedna z tych pozycji, która nie pozostawi Was obojętnymi. Złamie Wam serce, pozwoli zatrzymać się na chwilę i przemyśleć pewne sprawy, a także dostarczy uśmiechu na twarzy. Polecam!


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Harper Collins

Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze

 



"Bez pożegnania" to kolejna pozycja w dorobku Harlana Cobena, która doczekała się ekranizacji i kolejna, przeczytana przeze mnie książka. Nie raz już przy recenzji wspominałam, że w twórczości autora można znaleźć zarówno te dobre powieści, jak i te przeciętne czy też zupełnie nie trafiające w nasz gust. Zaczynając przygodę z Harlanem Cobenem warto wziąć na początek na warsztat dwie, lub trzy książki autora, aby wyrobić sobie zdanie o jego twórczości. 

 Ken Klein. Posądzony przed jedenastoma laty o zgwałcenie i zamordowanie dziewczyny młodszego brata, Willa, ścigany przez FBI, rozpłynął się w powietrzu, a po jakimś czasie ludzie uznali, że zginął. Jednakże nie wszyscy. Na łożu śmierci matka wyznaje Willowi, że jego brat wciąż żyje, a zdjęcie Kena – zrobione przed dwoma laty – potwierdza, że jej słowa nie były majaczeniem umierającej kobiety. Will czuje, że musi odnaleźć brata, a kiedy znika jego ukochana, Sheila, ta potrzeba zamienia się w konieczność. Czy istnieje jakiś związek między jej zaginięciem a dawną tragedią?*
 
"Bez pożegnania" to pozycja, którą mogę zaliczyć do tych lepszych w dorobku twórczym Cobena. Znalazłam w niej wszystko to co lubię, czyli wiele zyskujących zwrotów akcji, zaangażowanie czytelnika w podrzucane poszlaki oraz ciekawie nakreślony wątek przeszłości.

Będąc po kilku książkach autora, nie trudno nie zauważyć powtarzających się w jego twórczości motywów bądź schematów postępowania bohaterów. I tym razem momentami miałam wrażenie, że "to już gdzieś czytałam", jednak w ogólnym rozrachunku uważam, że autor w ciekawy sposób poprowadził fabułę "Bez pożegnania". Podczas lektury, nie zabrakło momentów, w których pisarz podrzucając kolejne kłamstwa, tropy i półprawdy, wzbudzał we mnie wątpliwości, rujnując moje dotychczasowe założenia. Z łatwością wciągnęłam się w historię Willa, pozwalając nie raz się zaskoczyć.

Także bohaterowie powieści zasługują na uwagę. Autor zestawia ich codzienne życie ze sprawą zniknięcia i tajemnicą z przeszłości, dzięki czemu czujemy, że bohaterowie to postaci z krwi i kości. Uważam, że Harlan Coben umiejętnie zarysował portrety bohaterów, nie zapominając o ich indywidualnych charakterach oraz nakreśleniu tajemniczej przeszłości, która odbija się na ich obecnym życiu.

Podsumowując "Bez pożegnania" to przyjemna, lekka w czytaniu i ciekawie poprowadzona historia, z satysfakcjonującym zakończeniem i sporą ilością wydarzeń, które intrygują i nie pozwalają oderwać się od lektury. Autor umiejętnie dawkuje emocje, podrzucając kolejne zawiłości w śledztwie, pozwalając czytelnikowi poczuć nutę napięcia i jeszcze mocniej zagłębić się w historię Willa i jego brata.
 
* Opis pochodzi od wydawcy.



Wydawnictwo: Albatros ‖ Rok wydania: 11.08.2021 ‖ Liczba stron: 416 ‖ Ocena: 7/10 
Tytuł oryginalny:  Gone for good
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 


Czterdziestoletnia Susan Green prowadzi uporządkowane życie w Londynie. W jej codzienności nie ma miejsca na zbędne emocje. Jest niezależną singielką i jest z tego dumna. Susan ceni sobie swoje spokojne i poukładane życie nad którym w pełni ma kontrolę. Do czasu… Życie Susan, nad którym miała całkowitą kontrolę, sypie gdy okazuje się, że wkrótce na świat przyjdzie jej pierwsze dziecko. Kobieta pogrąża się w coraz większym chaosie, ale na szczęście z pomocą przychodzi Rob – przyjaciel jej brata nieudacznika. Tylko, czy samowystarczalna Susan przyjemnie pomocną dłoń?

Susan jest jak kaktus. Ma kolce i kłuje… Susan jest postacią, którą niestety ciężko polubić. Zwłaszcza przez jej stosunek wobec ludzi, który w moim odczuciu został nakreślony w sposób, przemawiający na niekorzyść bohaterki i czytając książkę, cały czas odczuwałam niechęć Susan do każdego. Dla mnie malowała się po prostu jako nieuprzejma osoba, mająca poczucie, że jest najważniejsza na świcie. Kobieta nie ma poczucia humoru, a jej spojrzenie na świat jest rzeczowe. Kiedy jej życie wywraca się do góry nogami, Susan jest zmuszona wpuścić do swojego życia innych ludzi ze wszystkimi ich niedoskonałościami. Choć oni okazują jej dużo dobra i wsparcia, Susan nadal była oschła, a z jej usta ciężko było doszukać się zwykłego „dziękuję”.

W historii pojawił się także wątek romantyczny, który wypadł niestety rozczarowująco. Historia kręci się wokół Susan i jej „śledztwa”, a relacje damsko-męskie zeszły na odległy plan. Ciężko mówić także o jakiekolwiek chemii pomiędzy bohaterami. 

Sięgając po książkę, dałam jej szansę, wiedząc, że to debiut autorki, jednak nie potrafiłam odnaleźć się w klimacie powieści. Oczywiście nie jest to książka bez wartości, bo autorka nawiązuje do takich wartości jak rodzina, przyjaźń, wychowanie dziecka. Nakreśla, w jaki sposób wzorce przyjęte w dzieciństwie mogą wpłynąć na dorosłe życie i relacje międzyludzkie. Jednak to wszystko przykrywa mało sympatyczna bohaterka, którą naprawdę ciężko dać kredyt zaufania.

„Kaktus” to książka, która znajdzie swoich zwolenników i przeciwników. Mnie osobiście historia Susan nie porwała. Liczyłam na historię z humorem, z dobrym wątkiem romantycznym i specyficzną bohaterką, która mimo swoich wad, będzie fajną postacią. Niestety czytając „Kaktusa” zawiodłam się na wszystkich tych płaszczyznach. Choć lubię humor (nawet ten specyficzny), to niestety w tej książce nie znalazłam go prawie wcale. Patrzenie na świat oczami wiecznie oschłej Susan było strasznie męczące, a wątek romantyczny niemal nie istniał. 


Za egzemplarz dziękuję



Wydawnictwo: Albatros ‖ Rok wydania: 11.08.2021 ‖ Liczba stron: 414 ‖ Ocena: 5/10 
Tytuł oryginalny: The Cactus
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 

Droga do Wyraju - Kamila Szczubełek

„Droga do wyraju” to książka, która przykuwa wzrok świetną okładką i całkiem ciekawym opisem. Dlatego też, skusiłam się na nią od razu! Debiutancki utwór Kamili Szczubełek wciąga od pierwszej strony, a lekki styl pozwala mknąć po kartach powieści. Początkowo myślałam, że będzie to wielowątkowa historia z motywem słowiańskim, ale ostatecznie „Droga do wyraju” okazała się przygodówką dla młodzieży. Jednak, czy owa historia była wystarczająco dobra, by zaspokoić czytelniczy głód bardziej wytrawnego czytelnika?

Wąpierz Elgan wiódł w miarę spokojne życie, do czasu, gdy na jego drodze stanął Smęt. Pokraczny, śmierdzący demon, sprowadzony przez samozwańczego szamana, powoli popada w obłęd, który mogą ujarzmić tylko bogowie. Aby zapobiec katastrofie, jaką zwiastuje coraz gorszy stan niesfornego demona, wąpierz Elgan wyrusza na poszukiwanie lasu Czarnoboga, by oddać mu w opiekę istotę odrzuconą przez innych bogów. Szybko do wyprawy Elgana przyłącza się młoda szamanka Dorada i rudowłosy Mirosław, skrywający niejedną tajemnicę. Podczas wędrówki Elgan i Dorada próbują rozwikłać zagadkę znikających z wiosek dzieci. Wszystko wskazuje na to, że w zbrodnie zamieszane są potężne siły z zaświatów. Im bliżej rozwiązania znajduje się Elgan, tym większe niebezpieczeństwo grozi Doradzie. Czy Elgan zdąży odprowadzić Smęta do Czarnoboga, zanim demon oszaleje? Czy odkryje, kto stoi za porwaniami? Czy przy okazji uda mu się dowiedzieć czegoś o sobie? Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, wystarczy wyruszyć w drogę do Wyraju!

Zaczynając od pozytywów… Od pierwszych stron polubiłam wąpierza Elgana. Jest postacią ciekawą, o bardzo mglistej przeszłości. Nieco markotny i gburowaty, a także lojalny i odważny. Widać, że autorka miała pomysł na jego postać. Chętnie zobaczyłabym go jako pełnoprawnego księcia ciemności. Może w kontynuacji pisarka pokaże go także od tej strony? A co do pozostałych postaci? Jest ich w książce całkiem sporo. Dorada jest wygadana, lecz brakuje jej umiejętności, zaś Smęt… od razu skojarzył mi się z postacią Zgredka.


W tej opowieści zabrakło mi konfliktu i narastającego napięcia w związku z wykorzystaniem popularnego motywu upływającego czasu - Elgan musi odstawić Smęta na czas do Czarnoboga. Motyw ten to otwarta furtka do budowania napięcia, ukazująca walkę bohaterów z upływającym czasem. Moim zdaniem autorka nie wykorzystała tej okazji.

W dodatku nasza gromadka przyjaciół przebywa drogę, niemal bezproblemowo. Nawet gdy spotykają na swojej drodze przeszkody, szybko z niech wychodzą i to niemal bez szwanku. Zaglądając do gospody, czy do miast, zawsze napotykają na życzliwych im ludzi, służących noclegiem i radą. Niestety, mnie to rozwiązanie nie przypadło do gustu.

Także antagonista nie wzbudził we mnie większych emocji. Niby jest, ale jakby go nie było. Pojawia się ukradkiem i szybko znika. Raptem dwa, czy trzy razy, przez co czytelnik nie ma okazji go poznać, osądzić, polubić czy znienawidzić. A co za tym idzie, także scena finałowa z antagonistą, nie należała do najbardziej zajmujących.

Krótko podsumowując, „Droga do wyraju” to poprawnie napisany debiut z pomysłem na historię, która może ciekawie rozwinąć się w kolejnych częściach. Autorka nie ustrzegła się podręcznikowych błędów debiutanta, które wymagającym czytelnikom mogą trochę przeszkadzać. „Droga do wyraju” to lektura skierowana bardziej do młodszych czytelników. Osobiście czekam na rozwinięcie historii i samego warsztatu autorki.


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc



Wydawnictwo: Papierowy Księżyc ‖ Rok wydania: 2021 ‖ Seria: Demony Welesa (tom 1)
Liczba stron: 320 ‖ Ocena: 5/10
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 

Chwyć mnie - A.L. Jackson

„Chwyć mnie” A.L. Jackson to intrygująca opowieść o miłości i zemście, pełna niepokoju i sekretów. Drugą część serii Falling Stars, czytało mi się jeszcze lepiej. Autorka od początku wciągnęła mnie w historię Emily i Royce'a. Między bohaterami czuć chemię, od której aż gęstnieje powietrze. Nie brakuje także szerokiej gamy emocji, które nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Oboje skrywają sekrety, a przeszłość bohaterów odgrywa tutaj ogromną rolę, którą odkrywałam z ogromną przyjemnością.

Emily jest świetnie zapowiadający się wokalistką country-rockowego zespołu Carolina George. Żyje z koncertu na koncert i ma szansę stania się legendą branży muzycznej. Jednak pewnej nocy, zmęczenie i tequilla pomieszana z wybuchem wzajemnej chemii sprawiają, że dziewczyna wdaje się w płomienny romans z przystojnym i wytatuowanym przedstawicielem wytwórni płytowej.

Niestety, ta jednonocna przygoda, może przekreślić to, na co Emily i cały jej zespół tak ciężko pracowali…. Jakie konsekwencje spotkają Emily? Czy uda jej się poprowadzić zespół na szczyt? I co na to wszystko jej serce?

Emily jest nie tylko utalentowana, ale też ambitna. Ma szanse odnieść ogromny sukces ze swoim zespołem Carolina George, ale na przeszkodzie może stanąć jej głęboko skrywany sekret. Kiedy życie daje jej w kość, a w żyłach szumi alkohol, Emily daje ponieść się chwili. Kiedy w jej życiu pojawia się Royce, jest zdezorientowana. Nie wie co o nim myśleć, a dziwne przyciąganie, które do niego czuje, mąci jej w głowie. Wokalistka Carolina George udaje twardą sztukę, choć w głębi serca jest dość zagubiona. Uważam, jej kreację za całkiem udaną, choć w literaturze jestem zwolenniczką zdecydowanych i silnych bohaterek.

Chwyć mnie - A.L. Jackson


Postać Royce'a stanowi świetne dopełnienie historii. Nie bez przyczyny pojawia się w życiu Emily. Ma mroczną stronę i ukryte motywy, które poznajemy wraz z biegiem fabuły. Od początku podobała mi się jego determinacja w dążeniu do jasno określonego celu. Historia Royce’a jest dopełnieniem tej książki, lecz na poznanie jest, trzeba być cierpliwym i dotrwać do końca opowieści.

Relacja Emily i Royce'a bazuje na popularnym schemacie znanym z wielu innych romansów. Bohaterowie od początku opierają się rodzącemu się uczuciu, by wkrótce dać za wygraną i ponieść się emocjom. Skrywają mroczne sekrety, a ich drogi krzyżują się nie bez przyczyny. Mimo znajomemu podejściu do opowiedzenia historii, „Chwyć mnie” czytało mi się naprawdę dobrze. Między bohaterami nie brakuje napięcia i z przyjemnością śledziłam ich zmagania ze wzajemnym przyciąganiem.

Jeżeli chcecie odpocząć od motywów mafijnych, a kochacie muzykę w tle, to „Chwyć dla mnie” jest propozycją idealną dla was. Choć jest to drugi tom z serii „Falling Stars” to możecie spokojnie po niego sięgnąć, bez znajomości pierwszego.  

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza SA


Wydawnictwo: Muza ‖ Rok wydania: 2021 ‖ Seria: Falling Stars
Liczba stron: 416 ‖ Ocena: 7/10
Share
Tweet
Pin
Share
4 komentarze
Pieśń o Achillesie - Madeline Miller



Madeline Miller po raz kolejny wzięła na warsztat greckie legendy. Po wspaniałej lekturze „Kirke” nie mogłam odmówić sobie sięgnięcia po nowość od wydawnictwa Albatros pt. „Pieśń o Achillesie”. Madeline Miller tym razem postanowiła zmierzyć się z historią złotego dziecka i wspaniałego wojownika – Achillesa. W dodatku zrobiła to w nieco odmienny sposób, bo opowiedzenie jego historii powierzyła Patroklosowi – najbliższemu przyjacielowi greckiego bohatera.

Achilles – syn króla Peleusa i boginki morskiej Tetydy, złote dziecko Grecji, które z czasem staje się niepokonanym bohaterem swoich czasów i najbliższym przyjaciel wygnanego księcia Patroklosa. Kiedy po latach Grecję obiega wieść o porwaniu do Troi pięknej Heleny, Achilles, uwiedziony obietnicą nieśmiertelnej sławy, z innymi bohaterami wyrusza do walki. Razem z nim rusza także Patroklos i przeznaczenie, które da o sobie znać pod Troją…

Największym atutem powieści Madeline Miller jest sposób w jaki autorka ukazała czytelnikowi postać Achillesa. Przybliżyła znaną wszystkim z greckiej mitologii postać Achillesa i tchnęła w nią życie, przypisując mu ludzkie cechy, ukazując jego dwa oblicza. Oblicze silnego i dumnego wojownika oraz wrażliwego mężczyzny zdolnego do miłości. Autorka pokazuje postaci na przestrzeni lat, rozpoczynając opowieść od samego dzieciństwa Patroklosa i Achillesa, aż do ich ostatnich dni. Tym samym czytelnik może obserwować nie tylko jak kształtowały się ich charaktery, ale także przyjaźń. Osobiście z niebywałym zainteresowaniem śledziłam ich wspólną drogę.

Piękne wydanie książki niesie za sobą cudownie skomponowaną historię, która porusza serducho. Mimo, że znałam historię losów bohaterów z Illiady i Odysei, to i tak zakończenie było istnym rollercosterem emocjonalnym. Autorka z łatwością zagrała na moich uczuciach. Początkowo myślałam, że znam tę historię i nic mnie nie zaskoczy, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała moją myśl. Autorka udowodniła, że potrafi stworzyć wielowarstwową opowieść i nadać nowe znaczenie znanej opowieści.

Podsumowując „Pieśń o Achillesie” to świetnie napisana książka, przedstawiona w całości z perspektywy Patroklosa, opowiadająca o niezwykłej przyjaźni, lojalności i miłości. Nie jest to cukierkowa historia. Nie brakuje w niej bólu, cierpienia i brutalności. Losy bohaterów angażują emocjonalnie, wciągają i nie pozostawiają czytelnika obojętnego. Madeline Miller po raz kolejny udowodniła, że potrafi zatrzymać przy sobie czytelnika!

Za egzemplarz dziękuję

Wydawnictwo: Albatros ‖ Rok wydania: 2021 ‖ Liczba stron: 384 ‖ Ocena: 8/10 
Tytuł oryginalny: The Song of Achilles
Share
Tweet
Pin
Share
5 komentarze


Zaginiona apteka - Sarah Penner. HarperCollins Polska

Uwielbiam historie osadzone w dawnych czasach, a szczególnie dziejące się w Londynie. „Zaginiona apteka” to debiutancka powieść Sarah Penner, a do sięgnięcia po książkę przekonała mnie nie tylko ciekawie zapowiadająca się opowieść, ale także przyciągająca wzrok urocza okładka.

Gdzieś pośród mrocznych zaułków osiemnastowiecznego Londynu znajduje się tajemnicza apteka obsługująca niezwykłą klientelę i skrywająca nie jeden sekret. Wiedzę o niej przekazują sobie szeptem kobiety, maltretowane lub zdradzane. Właścicielką owej apteki jest Nella, sprzedająca na pozór niewinne medykamenty, dzięki którym dręczone kobiety mogą raz na zawsze pozbyć się swoich problemów. Los apteki staje jednak pod znakiem zapytania, gdy nowa klientka popełnia brzemienny w skutki błąd, którego konsekwencje ciągną się przez wieki.

Tymczasem współcześnie Caroline Parcewell, spędza samotnie w Londynie dziesiątą rocznicę ślubu, uciekając przed małżeńskimi problemami. Przypadkiem trafia na wskazówkę sprzed dwustu lat dotyczącą serii niewyjaśnionych zgonów w tym mieście, a wtedy los splata jej życie z życiem aptekarki sprzed wieków. Z życiem… i śmiercią.


„Zaginiona apteka” przenosi czytelnika na tętniące życiem ulice Londynu, zagląda w ciemne zaułki miasta i  zakurzone apteczne półki. Łączy teraźniejszość z mroczną i pełną tajemnic przeszłością, co pozwala nam lepiej zagłębić się w fabułę.

Z ciekawością przewracałam kolejne strony powieści, ale to historia bohaterek z przeszłości - Nelli i jej pomocnicy Elizy, pochłonęła mnie najbardziej. Nella – kobieta o ogromnej wiedzy, posiadaczka wielu tajemnic i sekretnych flakonów jest niewątpliwie atutem tej historii, a autorka z łatwością poradziła sobie z jej kreacją. To kobieta, której losy innych kobiet nie są obojętne.

A co do Caroline… Postać zagubionej Caroline, próbującej pogodzić się ze zdradą, szukającej rozwiązania swoich małżeńskich kłopotów, oraz drogi do zagubionej apteki, nie wzbudziła we mnie aż tak wielkiego zachwytu. Myślę, że gdyby autorka zdecydowała się oprzeć „Zaginioną aptekę” wyłącznie na historii Nelly i Elizy, książkę czytałabym z zapartym tchem. Sama relacja Nelly i Elizy wzbudziła moją sympatię.

„Zaginiona apteka” to powieść napisana przyjemnym językiem poruszająca trudne tematy. Opowiada o kobietach. O ich bólu, cierpieniu i zagubieniu, a także determinacji i odnajdywaniu w sobie pokładów siły. Książka o destrukcyjnej pogoni za zemstą, a także nadziei i kobiecej solidarności. Autorka z łatwością wciągnęła mnie w świat Nelli i Elizy, których losy śledziłam z ogromnym zainteresowaniem. Uważam, że to książka warta przeczytania.


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Harper Collins
Share
Tweet
Pin
Share
4 komentarze


Pierwsze spotkanie z twórczością autora wspominam niezwykle przyjemnie. "Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" było świetnie skomponowanym ukłonem w kierunku twórczości Agaty Christie, który wciągnął mnie na długie godziny. Co zatem przyniosła kolejna książka Stuarta Turtona? 

Tym razem akcja powieści dzieje się w 1634 roku na morzu. Pasażerom statku Saardam płynącego z Batawii do Amsterdamu grozi niebezpieczeństwo, które w porcie przepowiedział trędowaty mężczyzna bez języka. Czy faktycznie pasażerom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo? Odnalezienie odpowiedzi na to pytanie spada na Arenta Hayesa, ucznia znakomitego Samuela Pippsa. Jednak czy Arent zdąży na czas rozwiązać zagadkę, zanim zło zbierze swoje żniwo?

Czytają „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" nie mogłam wprost oderwać się od jej lektury. Czy w przypadku „Demona…” było tak samo? I tak i nie. Książka wciąga i intryguje, sprawiając, że z zainteresowaniem śledziłam przebieg wydarzeń, z niecierpliwością oczekując mocnego rozwiązania. 

W porównaniu do debiutu autora, druga książka wypada minimalnie gorzej. W „Demonie…” nie zabrakło kilku nudniejszych fragmentów i przydługich opisów, ale niesamowity klimat i charyzmatyczni bohaterowie sprawiali, że nawet po odłożeniu książki na bok, szybko do niej wracałam. Ciekawie poprowadzona zagadka detektywistyczna to niewątpliwie duża zaleta opowieści, która prowadzi wprost do satysfakcjonującego finału. 

Stuart Turton z niebywałą starannością podszedł do kreacji swoich bohaterów. W jego najnowszej powieści nie ma postaci czarno-białych. Każda z nich ma własną, interesującą przeszłość, motywy i sekrety, które perfekcyjnie dopełniają wątek fabularny, sprawiając, że snucie domysłów i analiza bohaterów jest czystą przyjemnością. Z rozdziału na rozdział odkrywamy kolejne twarze postaci, które z łatwością potrafią zamącić w umyśle czytelnika. 

Stuart Turton po raz drugi zaprasza czytelników do niesamowitej podróży w zakamarki ludzkiej duszy… „Demon i mroczna toń” to nie tylko podróż po bezkresnym morzu, ale także podróż w głąb ludzkiej duszy skrywającej wiele demonów. Autor dotyka mrocznej strony bohaterów, ukazując ich wewnętrzne demony reprezentowane przez zemstę, chciwość i władzę. Czas spędzony na lekturze „Demona…”   mogę uznać za czas dobrze wykorzystany. Autor zaskoczył mnie kierunkiem, w jakim poszło zakończenie. Takiego finału się nie spodziewałam!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Albatros
Share
Tweet
Pin
Share
3 komentarze

 

Don’t love me - Lena Kiefer

„Don’t love me” to propozycja od wydawnictwa Jaguar, która swoja premierę miała w maju. Lena Kiefer to kolejna niemiecka autorka, która bez problemu zdobyła moje czytelnicze serce. Jeśli polubiliście twórczość Mony Kasten, to polubicie także pióro Leny Kiefer.

Kenzie marzy o studiach na University of Arts w Londynie, ale najpierw musi odbyć staż. Nie jest zachwycona wizją stażu w Szkocji. Tam poznaje przyszłego spadkobiercę sieci luksusowych hoteli – Lyalla Hendersona. Młody i atrakcyjny Lyall fascynuje ją od pierwszego spotkania, które nie należało  do najprzyjemniejszych. Młody Henderson natomiast ma jedno lato, by umocnić swoją pozycję w rodzinie i zadbać o swoją przyszłość. Nieoczekiwanie jego doskonały plan burzy niespodziewane uczucie do Kenzie. Uczucie, które nie miało prawa się pojawić. Czy Lyall podąży za głosem swojego serca czy rozumu? Jak tajemnica chłopaka wpłynie na jego relację z Kenzie? I czy uda mu się zrealizować swój plan?

„Don’t love me” to książka dobrze skomponowana pod względem narracyjnym, a także fabularnym. Autorka dołożyła wszelkich starań, aby nie tylko jej postaci były realistyczne, ale także ich historia układała się w spójną całość. W relacji Kenzie i Lylla nie brakuje zawirowań. Nie wszystko układa się po myśli bohaterów. Uśmiechom równie często towarzyszą łzy i smutek. Myślę, że miłośnicy emocji, znajdą tutaj wszystko co najlepsze. 

Historia bohaterów na pierwszy rzut oka może wydawać się oklepana. Jednak jest to jedynie pierwsze odczucie, jakie przychodzi na myśl po przeczytaniu streszczenia na tylnej okładce. Odczucie to szybko znika, już po przeczytaniu kilkunastu stron. Lekki styl autorki pozwala mknąć po kartach powieści, aż do samego końca, gdzie czeka nas satysfakcjonujące zakończenie. A potem pozostaje tylko czekać na kolejne dwa tomy serii.

Ogromną zaletą „Don’t love me” są bohaterowie, których autorka umiejętnie wykreowała. Kenzie to młoda i ambitna dziewczyna, marząca o studiowaniu architektury wnętrz na londyńskim University of Arts. Przedwczesna strata matki sprawiła, że zbyt szybko musiała dorosnąć. Kenzie to zaradna dziewczyna, co widać na przestrzeni książki. Cieszę się, że autorka postawiła na silną kobiecą postać, którą w tej opowieści dopełnia Lyall.

Lyall to postać o dwóch twarzach. A odkrywanie ich sprawia nie lada satysfakcję. Chłopak miał beztroskie życie, które pewnego lata obróciło się w pył. Jedno wydarzenie zmieniło wszystko. Teraz musi znosić nienawistne spojrzenia mieszkańców Kilmore i słuchać babki, by naprawić swoją reputację w rodzinie. Autorka na przykładzie historii Lyalla pokazuje, jak gniew ogółu społeczności może stać się prostym, a zarazem bolesnym narzędziem przeciwko drugiemu człowiekowi.

„Don’t love me” to romantyczna opowieść o zakazanej miłości dwojga młodych ludzi. Brzmi sztampowo, ale ciekawie wykreowani bohaterowie i wciągający scenariusz, sprawiają, że książka Leny Kiefer jest pozycją wartą uwagi. Autorka szybko angażuje czytelnika w historię Kenzie i Lylla, serwując bardzo dobrą opowieść o rodzinie, zakazanej miłości, gniewie… A zakończenie jest świetnym zwieńczeniem historii. Szczerze polecam!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar 

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Katarzyny Czajki-Kominiarczuk książka


Seriale oglądamy wszyscy, a przynajmniej nie ma osoby, która nie widziałaby chociaż jednego odcinka jakiegoś serialu. Z roku na rok seriali jest coraz więcej. Stały się nieodłącznym elementem współczesnej kultury. Jeszcze kilkanaście lat temu, oglądanie seriali ograniczało się do tego, co oferowała nam telewizja kablowa. Doskonale pamiętam, jak z zegarkiem w ręku punktualnie o 20.00 siadało się przed telewizorem w oczekiwaniu na kolejny odcinek „Skazanego na śmierć” albo „Zagubionych”. Teraz mało kto postępuje w ten sposób, gdy w zasięgu ręki mamy platformy streamingowe, oferujące seriale i filmy z całego świata.

Oglądamy ich coraz więcej, oceniamy, szukamy interesujących tytułów. Jednak ile tak naprawdę wiemy o oglądanych serialach? Nie licząc znanych nazwisk i ilości zmarłych bohaterów w „Grze o tron”. Odpowiedzi na to pytanie znajdziecie w książce Katarzyny Czajki-Kominiarczyk pt. „Seriale. Do następnego odcinka”.

Po lekturze książki, mogę śmiało napisać, że jest ona skierowana do „laika”, który ogląda seriale dla rozrywki. Dla kogoś, kto pasjonuje się tym gatunkiem i już wcześniej zgłębił tajniki powstawania seriali od podszewki, książka może być niewystarczająca. Serial to nie tylko aktorzy, ale też reżyserzy, scenarzyści i showrunnerzy. Właśnie ci „drudzy” są wstępem do książki. Autorka wyjaśnia jaką rolę odgrywają w procesie tworzenia seriali i okazuje się, że w dzisiejszych czasach nazwiska showrunnerow zyskały na znaczeniu. Fani nie śledzą już tylko odtwórców głównych ról, ale też showrunnerów, którzy stają się głosem ich ulubionych produkcji.

Uważam, że najlepsza część książki zaczyna się po rozdziałach wstępu. Autorka serwuje masę ciekawostek ze świata seriali, o których osobiście nie miałam pojęcia. Porusza kwestię zmian, jakie stosują scenarzyści w przypadku odejściu aktora z obsady albo jego nieoczekiwanej śmierci. Na przykładach wylicza problemy z jakimi w swojej pracy mierzą się showrunnerzy. Czy wiedzieliście, że kiedy Matt LeBlanc (Przyjaciele) wybił sobie brak, scenarzyści szybko nakręcili scenę wstępu do odcinka wyjaśniającą kontuzję aktora, pokazujący jak Joey skacze po łóżku?.

Autorka skupia się na serialu jako gatunku, a co za tym idzie, dużo miejsca poświęca jego historii. Opowiada o genezie sitcomów popularnych w latach pięćdziesiątych, niekończących się oper mydlanych, o początkach seriali superbohaterskich i niezwykłej popularności seriali młodzieżowych.

Po lekturze książki „Seriale. Do następnego odcinka” będę patrzeć na serial z nieco innej perspektywy, niż dotychczas. Już nie tylko znane nazwiska aktorów, będą przyciągać mnie do danej produkcji, ale też showrunnerzy. Spodziewałam się nieco więcej ciekawostek ze świata aktorów grających w serialach, szczególnie takich, których nie łatwo wyszukać w Internecie. Szkoda, że w rozdziałach poświęconych twórcom seriali nie znalazły się, żadne wywiady z osobami działającymi w branży. Na pewno wzbogaciłyby książkę. Podsumowując książka Katarzyny Czajki-Kominiarczuk to ciekawa propozycja, napisana lekkim językiem, idealna na weekendowy relaks, dla wszystkich, którzy chcą poszerzyć swoją wiedzę na temat gatunku, i zabłysnąć wśród znajomych, kilkoma fajnymi ciekawostkami 😉

Za możliwość przeczytania książki dziękuję  

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 

Wiedźmi czar. Spells Trouble.

Kiedy dowiedziałam się, że na rynku ma pojawić się nowa książka autorstwa Kristin Cast i Phyllis Christine Cast, od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Duet matki i córki poznałam już dawno temu, przy lekturze cyklu „Dom Nocy”. Autorki szybko podbiły moje nastoletnie serce. Od premiery „Domu Nocy” minęło już ponad dziesięć lat. Sięgając po ich nową powieść oczekiwałam czegoś zaskakującego, czegoś co pokaże, że autorki przez ten czas szlifowały swój warsztat. Czy pisarkom udało się spełnić moje oczekiwania?

„Spells Trouble” to pierwszy tom z cyklu Siostry z Salem, opowiadający historię bliźniaczek Mercy i Hunter, potomkiń Sary Good, która dawno temu w miasteczku Salem, wymknęła się śmierci. Uciekając, Sara dotarła do miejsca, gdzie krzyżowało się pięć potężnych linii mocy. I właśnie w tym niezwykłym miejscu założyła miasteczko Goodeville, a na planie pentagramu zasadziła drzewa, które przez kolejne wieki miały strzec bram do pięciu podziemnych światów. Przez lata potomkinie Sary odprawiały przy bramach rytualne ceremonie, by wzmacniać bariery chroniące ludzki śmiertelny świat przed demonami podziemi. Teraz obowiązek ten spoczywa na szesnastoletnich bliźniaczkach, którym przyjdzie stawić czoło nie tylko osobistej stracie, ale także niebezpiecznym demonom z innych światów, zagrażającym spokojnemu do tej pory miasteczku.

Mercy i Hunter Good są bliźniaczkami, ale dzieli je całkiem sporo rzeczy. Mercy jest spontaniczna i energiczna, a Hunter kryje się w cieniu. Autorka zestawiła je na zasadzie kontrastu, co bardzo mi się spodobało. Siostry, choć nie są idealne, stanowiły fajnie wykreowany duet, który idealnie się dopełniał. Dużym zaskoczeniem była dla mnie postać Xeny, której przemiany zupełnie się nie spodziewałam. Niestety postaci drugoplanowe wypadają słabo. Są sztampowe i nie niestety zapadają w pamięć.

Początek „Spells Trouble” zapowiadał się niezwykle dobrze. Intrygujący prolog stanowił dobry wstęp do historii sióstr Good. Jednak na przestrzeni historii, akcja biegnie nierównomiernie. Dynamiczny początek, szybko ustępuje wolniejszym rozdziałom, w których niestety brakuje mocnych uderzeń. Na szczęście lekki styl autorek pomaga przebrnąć przez te nudniejsze fragmenty i nie zasnąć. Mam nadzieję, że autorki rozkręcą się w kolejnych tomach, rekompensując czytelnikom nieco słabszy wstęp do cyklu o siostrach z Goodeville.

Drugim powodem, który sprawił, że postanowiłam sięgnąć po książkę duetu pisarek, był motyw przewodni, jakim jest magia. Na tym polu powieść trochę mnie rozczarowała. Od tak doświadczonych pisarek spodziewałam się czegoś więcej. W zaprezentowanym przez nich świecie tkwił duży potencjał, a czasami odniosłam wrażenie, że autorki wybrały drogę na skróty, stapiając na najprostsze rozwiązania.

Podsumowując, „Spells Trouble” to nieco przeciętne rozpoczęcie cyklu „Sióstr z Salem” autorstwa K. Cast i P. C. Cast, które bardziej przypadnie do gustu nastoletniemu czytelnikowi, niż starszemu wyjadaczowi fantastyki. Odniosłam wrażenie, że autorki chciały napisać powieść, poziomem zbliżonym do ich bestsellerowego cyklu Domu Nocy, popularnego dziesięć lat temu. Niestety, ówcześni czytelnicy Domu Nocy dorośli i stali się bardziej wymagający, przez co tak wielu, wytyka przeciętność tej pozycji. Osobiście nie skreślam tej pozycji, bo mimo minusów, czytało mi się ją przyjemnie. Mam tylko nadzieję, że w następnych tomach, autorki postawią na lepiej rozwinięty wątek magii i kreacje postaci.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

recencja w płomieniach magdalena szponar

„W płomieniach” to pierwszy tom serii „Cztery Żywioły” i debiutancka powieść Magdaleny Szponar. Jak wiecie, chętnie sięgam po debiuty literackie. Dzięki temu nie tylko odkrywam nowych autorów, ale także ich świeże spojrzenie na utarte motywy. Jednak, czy Magdalenie Szponar udało się stworzyć oryginalną historię?

Historia Marty i Rafała zaczyna się od niebezpiecznego pożaru. Rafał, jak na buntownika przystało, ignoruje polecenia przełożonego i wchodzi do płonącej kamienicy, z której wynosi nieprzytomną kobietę. Ku zaskoczeniu samego strażaka, nie może on zapomnieć o kobiecie, którą ocalił przed śmiercią. Wkrótce mężczyzna odwiedza ją w szpitalu, gdzie szybko wpada w macki nieznanego mu do tej pory uczucia, jakim jest miłość. Zwykła znajomość szybko przeradza się w coś więcej. Jednak czy Marta będzie w stanie pokochać Rafała i zaakceptować jego przeszłość?

„W płomieniach” to poprawnie napisany debiut, który czyta się bardzo szybko, ale na tle konkurencyjnych tytułów, niestety nie wyróżnia się. Autorka zestawiła głównych bohaterów na zasadzie kontrastu. Marta to cicha pani nauczyciel, która nie ma doświadczenia z mężczyznami. Kiedyś zaufała niewłaściwemu mężczyźnie, który zniszczył jej życie i pozostawił głębokie rany na sercu. Mimo to, nie brakuje jej siły by walczyć i żyć pełnią życia.

Rafał to typowy „zły chłopiec” – arogancki podrywacz, o zakazanej przeszłości, któremu nie w głowie stałe związki. Od początku autorka kreuje go na gbura, który nie wie, co to szacunek dla kobiet. Z biegiem fabuły, Rafał przechodzi lekką przemianę, która mnie osobiście nie przekonała. Przy Marcie był uosobieniem ideału, lecz wobec innych kobiet nadal pozostał dawnym Rafałem. Niestety, nie udało mi się go polubić. Może w następnych tomach autorce uda się przekonać mnie do tej postaci?

Czytając „W płomieniach” widziałam, że pisarka miała pomysł na swoje postaci, ale nie wycisnęła z nich 120%. Obydwoje mają intrygującą przeszłość, którą poznajemy nieco „po łebkach”, co pozostawia lekki niedosyt. Za to M. Szponar poradziła sobie z opisaniem życia w straży pożarnej. Praca Rafała nie była bladym tłem dla głównego wątku. Na kartach powieści możemy poczuć, jak śmierć, jest blisko każdego strażaka, i jaki ma wpływ na ich codzienne życie „po akcji”.

Duże rozczarowanie przeżyłam na sam koniec książki, gdy na kartach powieści pojawił się prześladowca Marty z przeszłości. Główny antagonista powieści okazał się bardzo miałką postacią, a jego kreacja zupełnie mnie nie przekonała. Zabrakło mi napięcia, które tworzyłaby ta postać, nie czułam dreszczy niepokoju, gdy groził Marcie. Powtarzające się „Cha, cha, cha” w wypowiedziach antagonisty, było dla mnie elementem, zupełnie przekreślającym tę postać. Myślę, że śmiech, w założeniu maniakalny, autorka mogła wyrazić na wiele innych i lepszych sposobów.
 
Podsumowując, „W płomieniach” Magdaleny Szponar to poprawny debiut, który czyta się bardzo szybko. W historii nie zabrakło humoru, emocji, jak i kilku pikantnych fragmentów. Widać, że autorka miała pomysł na swoje postaci, ale nie wykorzystała tkwiącego w nich potencjału. Historia Marty i Rafała kończy się ciekawym cliffhangerem, który może być dobrym materiałem wyjściowym do drugiego tomu serii. Mimo kilku niedociągnięć, chętnie sięgnę po drugi tom serii. Jestem ciekawa co autorka przygotowała jeszcze dla swoich czytelników i mam nadzieję, że następnym razem miło mnie zaskoczy.


Za egzemplarz dziękuję
 
Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze

 


Niedawno nakładem wydawnictwa HarperCollins Polska ukazał się drugi tom cyklu Love For Days autorstwa Kirsty Moseley zatytułowany „Chłopaka, który oszalał na moim punkcie”. Po lekturze, „Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę”, bez wahania sięgnęłam po historię dwóch złamanych serc, które połączyła zepsuta winda...
 
Theo stracił głowę dla pewnej szalonej dziewczyny o różowych włosach, która oddała serce jego bratu. Lucie miała wszystko – piękne mieszkanie, dobrą pracę i kochającego mężczyznę. Tak, przynajmniej jej się wydawało do czasu, gdy nakryła swojego idealnego narzeczonego na zdradzie. 

Niespodziewanie los krzyżuje drogi tych dwojga, dając im szansę na prawdziwą miłość. Lucie i Theo zawierają prosty układ, który ma ich uchronić przed kompromitacją na rodzinnych imprezach. Lucie ma pomóc zapomnieć Theo o nieszczęśliwej miłości, a Theo ma wzbudzić zazdrość w byłym narzeczonym Lucie. Czy coś może pójść nie tak? Wszystko, gdy w grę wchodzi niespodziewane uczucie. Tylko, czy tych dwoje, będzie w stanie dostrzec otrzymany od losu prezent?
 
Z przyjemnością zasiadłam do lektury „Chłopaka, który oszalał na moim punkcie” autorstwa K. Moseley. Seria „Love For Days” zachowana jest w klimacie komedii romantycznej, co sprawia, że sama fabuła nie jest skomplikowana. Nie trudno znaleźć w niej utartych schematów, domyślić się, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Ale czy nie takie są właśnie komedie romantyczne? „Chłopak…” to typowy, lekki romans, idealny na popołudniowy relaks po pracy, przy kawie i ciastku.

Bohaterami książki są Theo i Lucie. Theo polubiłam już w pierwszym tomie i było mi go strasznie szkoda, że jego ścieżka, potoczyła się tak, a nie inaczej. Theo to typowy przystojniak, wieczny luzak i najlepszy wujek na świecie, który oczarował mnie od pierwszej strony. Lucie zaś, to zaradna kobieta, z włoskimi korzeniami, która stawia pierwsze kroki po rozstaniu z „idealnym” narzeczonym. Kreacja Lucie, także przypadła mi do gustu, ale zabrakło mi w książce, ukazania jej włoskiego temperamentu, który mógł dodać nieco pikanterii do relacji tych dwojga.

Historia Theo i Lucie jest ciepła, przyjemna i zabawna. Spędziłam z bohaterami kilka wspaniałych godzin, podczas, których nie nudziłam się ani przez chwilę. Cieszę się, że autorka nie pozostawiła postać Theo w odosobnieniu i poświęciła mu drugi tom serii. Niestety w „Chłopaku, który oszalał na moim punkcie” zabrakło mi dramatyzmu, wydarzeń, które pozwoliłyby mi na chwilę wstrzymać oddech i poczuć się niepewnie, jak to było w przypadku pierwszego tomu. Tutaj wszystko szło zbyt gładko, a drobne perturbacje losu, zawsze kończyły się szczęśliwie.
 
Jeżeli lubicie ciepłe i lekkie historie romantyczne to seria „Love For Days” jest dla Was idealna. Polecam!

Za egzemplarz dziękuję

Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze

 

Zodiaki. Genokracja – Magdalena Kucenty

„Zodiaki. Genokracja” to świetna okładka, która przyciąga wzrok i zachęca do lektury, ale jej zawartość skierowana jest głównie do fanów gatunku. Widać, że Magdalena Kucenty jasno określiła swoją grupę odbiorców i postawiła na oryginalną cyberpunkową opowieść. 

W świecie Zodiaków społeczeństwo jest rozwarstwione, panuje system kastowy, a każdy człowiek ma swoją metrykę. W zakładach inżynierii genetycznej „Zodiak” tworzeni są postludzie o niezwykłych umiejętnościach. Na drabinie społecznej nie ma jednak dla nich miejsca. To wyłącznie obiekty doświadczalne, oznaczone i skatalogowane według swych właściwości…
 
Autorka zaskoczyła mnie ciekawą wizją świata po globalnej katastrofie, bez problemu trafiając w mój gust. Świat Zodiaków opiera się na hierarchii społecznej, a życie mieszkańców jest uzależnione od statusu społecznego. Autorka wybrała popularny motyw, poruszając w ten sposób dość trudny temat, nadając historii poważny ton, poprzez przedstawienie ponurej wizji przyszłości.
 
Wizja świat autorki wiąże się z oryginalnym nazewnictwem, które niestety nie zapada w pamięć. Dopiero po stu stronach potrafiłam przypisać konkretne imię bohatera do jego historii, lecz z zapamiętaniem nazw miejsc, miałam problem aż do końca książki. 

Wraz z kreacją świata idą bohaterowie, a jest ich całkiem sporo. Dla mnie stanowią oni mocną stroną „Zodiaków”. Tytułowi bohaterowie są barwnymi i fascynującymi postaciami. Pieces ma mroczną stronę, Capri potrafi przewidzieć różne wersje przyszłości a Gemma, Inni i Virgo to trzy osobowości w jednym ciele. Bohaterowie są wyjątki, ale ich wyjątkowość ma swoją cenę – smutek, ból i niezrozumienie są nieodłącznym elementem ich życia. Zdecydowanie to Capri przykuł moją uwagę i jego postać podobała mi się najbardziej. Chętnie przeczytałabym książkę napisaną wyłącznie z jego perspektywy.

Historia napisana z wielu perspektyw, daje dużo możliwości. W przypadku „Zodiaków” momentami działa na jej niekorzyść, wprowadzając zamęt i kolejne wątki. Główny cel powieści klaruje się powoli i początkowo ma się wrażenie, że książka jest o niczym. Finalnie szalona fabuła autorstwa Kucenty bardzo mnie zaciekawiła i bawiłam się całkiem dobrze.

„Zodiaki. Genokracja” to książka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Jest dziwna i fascynująca zarazem. Ciężkie nazewnictwo nie zapada w pamięć, motywy postaci jak i fabuła nie od razu się są jasne, a każda z postaci jest frapująca i przyciąga czytelnika swoją wyjątkowością. Książka autorstwa M. Kucenty zapewne wielu z was wyda się chaotyczna, bo momentami właśnie taka jest, ale mi ten chaos nie przeszkadzał. W tym chaosie znalazłam wszystko, co lubię w fantastyce – ciekawą wizję świata po globalnej zagładzie i interesujących bohaterów z niepowtarzalnymi umiejętnościami. Jeśli lubicie cyberpunkowe klimaty to sięgnijcie po książkę, by samemu poznać historię postludzi.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję 
Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze

 


Twórczość Krzysztofa Bochusa nie jest mi obca i sięgając po jego nowości, wiem, że się nie zwiodę. W najnowszej odsłonie serii z Adamem Bergiem, znajdziemy wszystko to, co najlepsze w twórczości autora – wciągającą fabułę, ciekawie sportretowanych bohaterów i walkę osobowości. Mogę śmiało napisać, że „Klątwa Lucyfera” jest tak samo dobra, jak jej poprzedniczki, a jej lektura była dla mnie czystą przyjemnością.
 
Akcja „Klątwy Lucyfera” rozgrywa się w klasztorze sióstr szarytek na Kujawach. Adam Berg zostaje poproszony o rozwiązanie sprawy kradzieży bezcennych dzieł sztuki, lecz zwykła kradzież szybko przeradza się w coś większego… Gdy w tajemniczych okolicznościach zostaje zamordowana jedna z sióstr, okazuje się, że dziennikarz musi zmierzyć się z godnym siebie przeciwnikiem. Klasztor skrywa znacznie więcej tajemnic, niż pozornie mogłoby się wydawać, a nieuchwytny sprawca uprzedza wszystkie ruchy dziennikarza. Czy Adamowi uda się rozwikłać sprawę kradzieży? Jakie tajemnice skrywają mury klasztoru? I kto stoi za morderstwami ?
 
W tej powieści wiele się dzieje.
Nie tylko na płaszczyźnie śledztwa, ale także w życiu osobistym Adama. Z przyjemnością śledziłam jego walkę pomiędzy pasją do wpadania w kłopoty, a rozterkami serca. I tym razem główny bohater nie miał łatwo, a autor nie szczędził mu kłopotów. Z zainteresowaniem przyglądałam się, jak w grze napisanej przez swojego przeciwnika, Berg błądzi pomiędzy kłamstwami a prawdą, przeszłością i teraźniejszością.
 
I tym razem Adamowi przyszło zmierzyć się z nie lada przeciwnikiem, który nic nie pozostawia przypadkowi. Autor pozwala nam zajrzeć w mroczny umysł antagonisty, by podsycić naszą ciekawość i zasiać ziarno niepewności, który bez lęku realizuje swój plan zemsty.
 
Ogromnym plusem wszystkich książek pisarza jest sposób, w jaki kreuje bohaterów. Autor tworzy pełnowymiarowe postaci, zarówno te pierwszoplanowe jak i poboczne. Widać, że każda z nich została przemyślanie nakreślona a ich miejsce w powieści nie jest przypadkowe . Bohaterowie tworzą kompozycję ciekawie nakreślonych historii i charakterów, które dopełniają fabułę i pobudzają detektywistyczny instynkt czytelnika.
 
Śledztwo w klasztorze sióstr szarytek jest jak spacer w ciemności. Od początku nic nie jest oczywiste, główny bohater lawiruje pomiędzy przypuszczeniami, sekretami a niewygodną prawdą, a czytelnik może tylko snuć własne przypuszczenia. Autor kilka razy pozytywnie zaskoczył mnie podczas lektury „Klątwy”, zwłaszcza gdy na jaw wyszły rodzinne tajemnice Berga. Zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Długo miałam też problem z wytypowaniem antagonisty, ale ostatecznie, udało mi się to, jeszcze przed jego finałowym przedstawieniem.

Lektura „Klątwy Lucyfera” była dla mnie świetną przygodą czytelniczą. Z przyjemnością powróciłam do świata Adama Berga, by po raz kolejny zagłębić się w ciekawie poprowadzony wątek kryminalny. Autor nie boi się namieszać w życiu głównego bohatera, wielokrotnie stawiając go przed niełatwymi wyborami i serwując czytelnikowi kolejne zwroty akcji. Świetny warsztat, angażująca fabuła i dobre portrety bohaterów to zalety, dla których warto sięgać po książki Krzysztofa Bachusa.
 
Osobiście polecam Wam zapoznać się z twórczością autora, zaczynając od „Czarnego manuskryptu”, a ja z niecierpliwością wyczekuję kolejnej książki :)

Za egzemplarz dziękuję Autorowi i Skarpie Warszawskiej 
Share
Tweet
Pin
Share
5 komentarze

Pióro Corinne Michaels miałam przyjemność poznać kilka lat temu i z przyjemnością wracam do lektury jej książek. Kiedy na rynku wydawniczym pojawiła się jej nowa seria, bez wahania po nią sięgnęłam. „The Arrowood Brothers” to seria romansów poświęcona tytułowym braciom. Bohaterami czteroczęściowej opowieści są Connor, Declan, Sean i Jacob, którzy po śmierci ojca wracają w rodzinne strony, by wypełnić jego ostatnią wolę. „Zawalcz o mnie” to drugi tom serii poświęcony Declanowi, który musi zawalczyć o ukochaną kobietę. 

Declan to odnoszący sukcesy w Nowym Jorku najstarszy z braci Arrowood. Teraz po latach zmuszony jest powrócić do znienawidzonego Sugarloaf na pół roku, by wypełnić ostatnią wolę ojca. Wraz z powrotem Declana do miasteczka, powracają wspomnienia, o których za wszelką cenę pragnął zapomnieć i kobieta, której złamał serce. Przypadkowe spotkanie z Sydney, rozbudza w nim dawne uczucie… Declan ma szansę naprawić przeszłość, jednak czy ma w sobie wystarczająco dużo siły i wytrwałości, by ponownie zawalczyć o serce Sydney? 

Już podczas pierwszego spotkania z twórczością autorki, wiedziałam, że jej romanse są dla mnie. I tym razem było tak samo! Historia miłości Declana i Sydney zdobyła moje serce, jednak bywały momenty, że miałam ochotę potrząsnąć Declanem. Bohaterowie „Zawalcz o mnie” nie są postaciami idealnymi, i nie z każdą ich decyzję przyjęłam z aprobatą, ale właśnie ta „nieidealność” nadaje im realistyczny wydźwięk i sprawia, że książka zyskuje na wartości. Od początku czuć chemię między bohaterami i z przyjemnością obserwowałam jak Declan i Sydney toczą walkę o miłość - jak zbliżają się do siebie i oddalają w chwili zwątpienia, jak zmagają się z przeciwnościami losu, przełamują barierę niepewności oraz bólu a także jak dają się ponieść pożądaniu. 

Bardzo dobra narracja i świetny warsztat autorki sprawia, że lektura książki to sama przyjemność. Zagłębiając się w historię Declana i Sydney, suniemy po kartach powieści, pochłonięci spójnie i ciekawie poprowadzoną fabułą, wyczekując zwrotów akcji, które ku mojemu rozczarowaniu nie pojawiają się zbyt często, w porównaniu do tomu pierwszego. 

„Zawalcz o mnie” to romans z kategorii „drugiej szansy”, opowiadający o zaufaniu, przebaczaniu, stawianiu czoła przeszłości i akceptacji. Książka na pewno przypadnie do gustu miłośnikom gatunku, którzy szukają lekkiej i dobrze napisanej książki. Jeżeli jeszcze nie czytaliście pierwszego tomu z serii to polecam wam zacząć przygodę z braćmi Arrowood właśnie od niego, gdyż w „Zawalcz o mnie” pojawiają się bohaterowie z pierwszego tomu. W ten sposób unikniecie spoilerów. 

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza SA

Share
Tweet
Pin
Share
4 komentarze


Wystarczy chcieć - J.B. Grajda

„Wystarczy chcieć” było moim pierwszym spotkaniem z twórczością J. B. Grajdy. Historia Patrycji wywołała niezwykłą burzę emocji w mojej głowie, która towarzyszyła mi jeszcze długo po przeczytaniu książki. Postać Patrycji można pokochać, albo znienawidzić! 

 „Wystarczy chcieć” to historia o zdeterminowanej i samowystarczalnej Patrycji, która jest ekskluzywną panią do towarzystwa. Wie czego chce od życia i wie, czego chcą jej klienci. Do tej pory nie było w jej życiu miejsca na miłość. Ale los lubi płatać figle i pewnego dnia zsyła jej Natalkę – jej siostrzenicę, której rodzice zginęli w wypadku i dwóch przystojnych mężczyzn. Patrycja stanie przed wyborem, który zmieni jej życie… Będzie musiała wybrać pomiędzy dotychczasowym życiem, a jego nową perspektywą…. Czy młoda kobieta zdecyduje się na życie z Natalką u boku? Którego z adoratorów obdarzy swoim uczuciem? I czy śmierć rodziców Natalki na pewno była wypadkiem?

„Wystarczy chcieć” to książka, z oceną której miałam spory problem. Łączy w sobie romans z elementami kryminału i niestety nie jest to połączenie, które w pełni mnie usatysfakcjonowało. Chyba za bardzo nastawiłam się na wątek kryminalny, do którego miałam wysokie oczekiwania, a autorce nie do końca udało się je spełnić. 

Zaczynając od pozytywów, „Wystarczy chcieć” składa się z krótkich rozdziałów, dzięki czemu, książkę czyta się bardzo szybko. Jako erotyk wypada bardzo dobrze. Miłośniczki gorących scen nie będą rozczarowane. Zmysłowo napisane sceny, czyta się z lekkimi wypiekami na twarzy. Autorka z łatwością zaangażowała mnie w historię Patrycji.

Patrycja to skomplikowana postać, należąca do tych, które można pokochać albo znienawidzić. Rozchwiania emocjonalne głównej bohaterki, mogą zbliżyć, albo zniechęci do siebie czytelnika. Mnie kreacja Patrycji postawiła gdzieś pośrodku. Z przyjemnością obserwowałam, jak Patrycja zmienia się dla Natalki, ale jej podejście do „trójkąta” miłosnego jaki sobie stworzyła, dość mnie irytował. Kobieta nie potrafiła, zdecydować się, którego mężczyznę chce i czy w ogóle, a seks na zgodę stanowił lek na wszystkie problemy.

Patrząc na historie przez pryzmat erotyku, wypada ona dobrze, jednak wątek kryminalny jest dla mnie dużym nieporozumieniem. Pomysł i rozwiązanie wątku było ciekawe skonstruowane, ale autorka nie do końca poradziła sobie z jego wykonaniem. Myślę, że sama powieść mogłaby istnieć równie dobrze bez niego, bo w książce nie ma śladów, które prowadziłyby czytelnika do jego rozwiązania. Wiadomo, że nie jest to historia z tego gatunku, ale moim zdaniem, autor decydując się na taki zabieg, powinien dać czytelnikowi jakieś wskazówki, zamiast wykładać od razu karty na stół i stawiać go przed faktem dokonanym.

Podsumowując, powieść „Wystarczy chcieć” autorstwa J. B. Grajdy trochę mnie rozczarowała. Wprawdzie książkę czyta się bardzo szybko, ale wątek kryminalny nie został dobrze poprowadzony. Zabrakło mi w nim tropów, prowadzących do rozwiązania, głębszego lawirowania pomiędzy prawdą a kłamstwem. Jako erotyk książka wypada dobrze i to z tą częścią opowieści bawiłam się najlepiej. Z ciekawości sięgnę po inne książki autorki, by lepiej poznać pióro pisarki. Myślę, że „Wystarczy chcieć” spodoba się czytelnikom, którzy liczą na przyjemną, lekką i zmysłową historię, ale nie nastawiają się na głębszy wątek sensacyjno-kryminalny. 


Za egzemplarz dziękuję  Wydawnictwu Akurat


  
Wydawnictwo: Akurat

Ilość stron: 352

Autor: J. B. Grajda

Gatunek: literatura obyczajowa, romans

Data premiery: 24.02.2021

Ocena: 6/10
Share
Tweet
Pin
Share
6 komentarze
Newer Posts
Older Posts

Autorzy


KATE

Książkoholiczka i niepoprawna marzycielka z zamiłowaniem do mody w rytmie slow.


EMIL

Współautor bloga, kulturalny łasuch i osoba, która stoi za obiektywem.

Follow Me

  • Facebook
  • Instagram

Archiwum

  • ►  2022 (15)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (2)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ▼  2021 (22)
    • ▼  listopada (1)
      • Windą do nieba - Corinne Michaels [RECENZJA]
    • ►  września (4)
      • Sto lat Lenni i Margot - Marianne Cronin [RECENZJA]
      • Bez pożegnania - Harlan Coben [RECENZJA]
      • Kaktus - Sarah Haywood [RECENZJA]
      • Droga do Wyraju - Kamila Szczubełek [RECENZJA]
    • ►  sierpnia (1)
      • Chwyć mnie - A.L. Jackson [RECENZJA]
    • ►  lipca (3)
      • Pieśń o Achillesie - Madeline Miller [RECENZJA]
      • Zaginiona apteka - Sarah Penner [ECENZJA]
      • Demon i mroczna toń - Stuart Turton [RECENZJA]
    • ►  czerwca (3)
      • Don’t love me - Lena Kiefer [RECENJZA]
      • Seriale. Do następnego odcinka - Katarzyna Czajka-...
      • Wiedźmi czar. Spells Trouble. Siostry z Salem - P....
    • ►  maja (1)
      • W płomieniach - Magdalena Szponar [RECENZJA]
    • ►  kwietnia (4)
      • Chłopaka, który oszalał na moim punkcie - Kirsty M...
      • Zodiaki. Genokracja – Magdalena Kucenty [RECENZJA]
      • Klątwa Lucyfera - Krzysztof Bochus [RECENZJA]
      • Zawalcz o mnie - Corinne Michaels [RECENZJA]
    • ►  marca (2)
      • Wystarczy chcieć - J.B. Grajda [RECENZJA]
    • ►  lutego (3)
  • ►  2020 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2019 (59)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (5)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (7)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2018 (134)
    • ►  grudnia (10)
    • ►  listopada (9)
    • ►  października (9)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (10)
    • ►  lipca (18)
    • ►  czerwca (13)
    • ►  maja (11)
    • ►  kwietnia (11)
    • ►  marca (14)
    • ►  lutego (8)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2017 (116)
    • ►  grudnia (12)
    • ►  listopada (11)
    • ►  października (10)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (10)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (8)
    • ►  maja (11)
    • ►  kwietnia (7)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (13)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (90)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (11)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (7)
    • ►  lipca (10)
    • ►  czerwca (9)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (7)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (8)
  • ►  2015 (105)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (9)
    • ►  października (8)
    • ►  września (8)
    • ►  sierpnia (8)
    • ►  lipca (12)
    • ►  czerwca (13)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (8)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (2)

POLECAMY

Stroiciele - Ewa Kowalska [RECENZJA]

Uwielbiam czytać debiutanckie powieści, z jednego bardzo prostego powodu. Pomimo potknięć czy pewnych braków warsztatowych, potrafią da...

Skala ocen


1 - Beznadziejna
2 - Bardzo słaba
3 - Słaba
4 – Może być
5 - Przeciętna
6 - Dobra
7 – Bardzo dobra
8 - Rewelacyjna
9 - Wybitna
10 - Arcydzieło

Popularne posty

  • 365 dni i 50 twarzy Greya - Co ja zobaczyłam?
  • Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Oryginalny scenariusz [RECENZJA]
  • Pomadki, które warto kupić podczas promocji w Rossmannie
  • [RECENZJA] Sarah J. Maas: Dwór cierni i róż
  • Jak wyglądać szczupło w stroju kąpielowym

Obserwatorzy

Nasz patronat




zBLOGowani.pl


Czerwona sukienka - blogi o modzie

http://ddob.com/user/index/Estrella


Facebook Twitter Instagram Pinterest Bloglovin

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates