Wydawnictwo HarperCollins Polska przychodzi do czytelników z czwartym tomem romantycznych historii z cyklu "MacGregorowie". Wierni czytelnicy Nory Roberts mogą znać przedstawioną historię pod tytułem "Barwy uczuć". Tym razem bohaterem serii o szkockim rodzie MacGregorów jest Grant - brat Shelby Campbell, która poślubiła Alan MacGregora . Mimo, że głównym bohaterem nie jest nikt ze szkockiego rodu, to autorka nie zapomina o bohaterach poprzednich części. Możemy ich dalsze losy śledzić także w "Grancie".
Grant Campbell zamieszkał w latarni morskiej, z dala od ludzi i świata. Pracował w skupieniu nad kolejnymi odcinkami komiksu i nie życzył sobie, by ktokolwiek zakłócał mu spokój. Był wściekły, kiedy do jego samotni niespodziewanie wtargnęła piękna kobieta. Gdy dowiedział się jeszcze, jak owa kobieta się nazywa, był pewien, że los sprzysiągł się przeciw niemu… (opis wydawcy)
Tytułowy Grant to samotnik, uwielbiający spokój, prowadzący życie według ustalonego rytmu. Tragiczne wydarzenia z przeszłości sprawiły, ze wybrał życie z dala od miejskiego zgiełku. Grant ceni sobie spokój i nie toleruje nieproszonych gości. Do czasu, gdy pewnej burzowej nocy na progu latarni zjawia się przemoczona kobieta - Gennie. Gennie jest jego przeciwieństwem. Jako znana malarka, często przebywa pośród ludzi. Czy tych dwoje ma szanse na przyszłość?
Sięgając po historie Nory Roberts odpowiedz na to pytanie nasuwa się samo. Oczywiście! Cykl o MacGregorach to zbiór lekkich historii miłosnych, które opierają się na prostym schemacie, gdzie dwie potargane przez życie dusze zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Jeśli szukacie czegoś oryginalnego i nieszablonowego? To szukajcie dalej.
Mnie schematyczne rozwiązanie historii wcale nie przeszkadzało bo sięgając po "Granta" jak i poprzednie tomy serii, wiedziałam na co się pisze. Nora Roberts serwuje lekkie i niezbyt obszerne opowieści, które można pochłonąć w jeden wieczór i spędzić przy tym przyjemnie czas.
Mnie schematyczne rozwiązanie historii wcale nie przeszkadzało bo sięgając po "Granta" jak i poprzednie tomy serii, wiedziałam na co się pisze. Nora Roberts serwuje lekkie i niezbyt obszerne opowieści, które można pochłonąć w jeden wieczór i spędzić przy tym przyjemnie czas.
Znajomość Gennie i Granta rozwija się w błyskawicznym tempie. W bohaterach już od pierwszego spotkania buzuje pożądanie, któremu równie szybko dają ujście w następnych rozdziałach. Gdy patrzę na ich relacje z perspektywy czasu, to ciężko mi uwierzyć, aby człowiek ceniący sobie spokój i życie w pojedynkę, stroniący od ludzi, tak szybko „popłynął” z uczuciem do Gennie. Dlatego nie potrafię uwierzyć w postać Granta. Dla mnie jest ona postacią sprzeczną i nierealistyczną. W jednej osobie mamy samotnika i aroganckiego samca. Bardziej polubiłam Gennie. Wydała mi się znacznie lepiej nakreślona postacią i w przeciwieństwie do Granta nie miewa „humorków”, które stawały się kością niezgody w ich relacji.
Podsumowując „Grant” to powieść, co do której mam mieszane odczucia. Książkę czytało mi się szybko i przyjemnie, a co najważniejsze pozwoliła mi się zrelaksować, jednak pod względem fabularnym prezentuje się gorzej, niż chociażby „Alan”. Także kreacja postaci zaliczyła tutaj duży spadek. Postać Grant była pełna sprzeczności, w której prawdziwość nie udało mi się uwierzyć.
Jeśli szukacie lekkiej historii romantycznej z happy endem to ta seria przypadnie wam do gustu.